środa, 31 października 2012

o tradycjach związanych z dniem 31 października


Nie podoba mi się ten cyrk, który uskuteczniają ludzie 1 listopada. „Chodzenie po grobach.” Bo trzeba, bo wypada, bo jest święto. Im większy znicz, tym lepiej, im większa wiązanka, tym grób jest piękniejszy? Kochaliśmy bardziej zmarłych? Nie, grób wygląda jak z odpustu, nic więcej. Ile osób się zastanawia nad tym, co oznaczają znicze i ile osób modli się za duszę zmarłych lub zmarłych wspomina? Nad grobami odbywają się kretyńskie dyskusje i głupie rozmowy. Stojąc w korkach, tracimy czas i nerwy.  Wielu młodych ludzi zaczęło obchodzić, mało słowiańskie, a bardzo komercyjne Halloween. Również bez większej refleksji, chodzi o kolejną zabawę. Warto zapoznać się z historią tej magicznej nocy 31 października. Ciekawe jest nie tylko Halloween, ale także nasze słowiańskie, tradycyjne Dziady, a mnie szczególnie podobają się obchody tego święta w Meksyku.

Halloween - jego nazwa pochodzi od „All Hallows’ Eve” jak określano wieczór 31 października, kiedy to ludzie modlili się za zmarłych przed dniem Wszystkich Swiętych. Dokładna geneza Halloween nie jest znana Może nią być rzymskie święto na cześć bóstwa owoców i nasion (Pomony) albo z celtyckiego święta na powitanie zimy. Według tej drugiej teorii Halloween wywodzi się z celtyckiego obrządku Samhain. Ponad 2 tys. lat temu w Anglii, Irlandii, Szkocji, Walii i północnej Francji w ten dzień żegnano lato, witano zimę oraz obchodzono święto zmarłych.

Druidzi (kapłani celtyccy) wierzyli, iż w dzień Samhain zacierała się granica między zaświatami a światem ludzi żyjących, zaś duchom, zarówno złym, jak i dobrym, łatwiej było się przedostać do świata żywych.  Wigilia dziewięciodniowego święta Samhain oznaczała, iż bóg- słońce umiera przeobrażając się w boga- księżyc. Bóg-księżyc- symbol anarchii, nocy. W powiązaniu ze świętem plonów, oznaczało to okres – korzystania ze zbiorów, co dla niektórych było zachętą do rozpusty. Duchy przodków czczono i zapraszano do domów, złe duchy zaś odstraszano. Ważnym elementem obchodów Samhain było również palenie ognisk na wzgórzach i w gajach.  Na ołtarzach poświęcano bogowi resztki plonów, zwierzęta i ludzi. Paląc chciano dodawać słońcu sił do walki z ciemnością i chłodem. Wokół ognisk odbywały się tańce śmierci. 
Symbolem święta Halloween były noszone przez druidów czarne stroje oraz duże rzepy, ponacinane na podobieństwo demonów. Co ciekawe  w Irlandii używano rzepy, a że w Stanach rzepy nie było, zastąpiono ją dynią! Sądzi się, iż właśnie z potrzeby odstraszania złych duchów wywodzi się zwyczaj przebierania się w ów dzień w dziwaczne stroje i zakładania masek. Malowano twarze i zakładano maski również po to, aby złe duchy, chodzące w tę noc po świecie, nie rozpoznały żyjących i nie zabrały im dusz.
Po 835 roku pod wpływem chrześcijaństwa zwyczaj zaczął zanikać, gdy uroczystość Wszystkich Świętych została przeniesiona z maja na 1 listopada.
Kościół chrześcijański przeciwstawił się obchodzeniu Halloween wprowadzając Dzień Zaduszny. Święto w 998 roku wprowadził św. Odylon, francuski benedyktyn i przełożony opactwa w Cluny. W XIV wieku wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych zostało wprowadzone do liturgii rzymskiej i upowszechnione w całym Kościele.
Irlandzcy imigranci sprowadzili tradycję do Ameryki Północnej w latach 40 XIX wieku.  
31 października 1920 roku w mieście Anoka w stanie Minnesota odbyła się pierwsza w Stanach Zjednoczonych parada z okazji Halloween. Uczestnikami parady byli mieszkańcy, przebrani w kolorowe stroje popularnych postaci. W kolejnych latach pochód organizowano corocznie 31 października. W roku 1937 Anokę ogłoszono światową stolicą Halloween.
W drugiej połowie XX wieku święto trafiło do zachodniej Europy.*

DZIADY 
Dziady są obrzędem, w czasie którego nasi przodkowie, Poganie, chcieli pomóc duszom zmarłych. Pierwotnie obchodzone były dwa razy w roku, na wiosnę i jesienią. Wiosną czczono dusze zmarłych na początku maja, jesienne obrzędy przypadały na czas naszych Zaduszek. To wyjątkowa noc, w czasie której granica między światem żywych i umarłych traciła swoją moc. Dusze zmarłych prosiły o pomoc żywych, a ci, żeby uzyskać ich przychylność, spełniali życzenia duchów. W niektórych regionach zapraszano zmarłych do posiłku. Po uroczystej wizycie na cmentarzu, zasiadano do stołu, a przy nim były miejsca dla wszystkich, których już nie ma wśród żywych. Pod wieczór gospodarz domu obchodził domostwo niosąc bochenek chleba i wypowiadając słowa specjalnej modlitwy. Przed snem domownicy pozostawiali zmarłym jadło na stole by żadna dusza nie pozostała głodna. Stąd wzięło się powiedzenie, „gdy spadnie łyżka, to ktoś się spieszy”, bo gdy komuś z domowników wypadł sztuciec, znaczyło, iż dusza jest bardzo głodna i chce zostać w domu. Nie wolno było także niczego podnosić z podłogi. W niektórych regionach odprawiano specjalne obrzędy na cmentarzach i w kaplicach, nie w domostwach.


Jednak wiele dusz nie chciało pogodzić się ze śmiercią. Pragnęły pozostać wśród żywych, a zadaniem ludzi było przekonanie ich i pomoc w odnalezieniu drogi do zbawienia. Dziady, czyli właśnie dusze zmarłych, chowały się w domostwach, próbując w ten sposób zostać wśród żywych. Przekupywano je, próbowano wskazać drogę do ich „domu” poprzez zapalanie ognisk na wzgórzach.

Z czasem tradycje słowiańskie przemieszały się z chrześcijańskimi. Chociaż kult dziadów był zakazany przez kościół, w wielu domach nadal w noc z października na listopada obchodzono to święto. Zaczęło być jednak coraz bardziej nacechowane religijnie. Odmawiano modlitwy, a duszo m pomagano przejść do boskiego Nieba. 

Dziś także korzystamy z tradycji Dziadów. Nasze Zaduszki, wieczorne wizyty na cmentarzu, zapalanie zniczy i kładzenie kwiatów na grobach. Również stypa wywodzi się z tradycji tego święta, w czasie którego jedzono i pito by uczcić zmarłych. Wciąż istnieją także ruchy neopogańskie, które kultywują tradycyjne obchodzenie Dziadów. **


Dias de Los Muertos- Meksyk


Meksyk jest tak głęboko religijny, że "wierzący są tu nawet ateiści" - pisał w "Latach z Laurą Diaz" meksykański pisarz, eseista i publicysta Carlos Fuentes. Nade wszystko Meksykanie kochają jednak świętowanie - i obie te cechy splatają się w meksykańskich Zaduszkach, łączących zabawę z głębokim poczuciem metafizycznym.

Poprzedza je kilkanaście dni, w czasie których Meksyk oddaje się już świątecznemu nastrojowi, zgoła odmiennemu od melancholii i smutnych refleksji związanych w Polsce z odwiedzinami grobów i miejsc pamięci narodowej.

Czasem uroczystości Dnia Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego w Meksyku nazywane są "Los Dias de los Muertos" - Dniami Zmarłych i pierwszy z nich  poświęcony jest "los angelitos" (aniołkom) - małym dzieciom, a drugi, właściwy Dzień Zmarłych - dorosłym. 

Od połowy października wystawy i wnętrza sklepów zapełniają się kościotrupami, w piekarniach piętrzy się "pan de muerto" - "chleb zmarłych", a w cukierniach spotkać można torty w kształcie... zwłok.  Pojawiają się stragany z osobliwymi i dla Europejczyków raczej makabrycznymi zabawkami: a to trumienka, z której za pociągnięciem sznurka wychyli się nieboszczyk, mnóstwo rozmaitej wielkości kościotrupów i zwłok z masy papierowej, otwarte trumienki ze swoistym "aktem zgonu", głoszącym, że nieboszczyk zmarł "de vicio" - z rozpusty albo "de amor" - z miłości, a także papierowe i gumowe maski trupów w stanie rozkładu.

Najbardziej popularne są jednak "calaveras de azucar" - barwnie zdobione cukrowe trupie czaszki, które nierzadko mają duże walory estetyczne. Wyrabiane są z cukru zagotowanego z wodą (w stosunku trzy czwarte kilograma cukru na jedną czwartą litra wody), wylakierowane białkiem z jajka i zdobione kolorowym lukrem, naturalnymi barwnikami i błyszczącymi papierkami.

Świąteczne stragany przez Zaduszkami oferują wszystko, co potrzebne do zrobienia "ofrendas" - ołtarzyków z ofiarami dla zmarłych - tradycyjnie zdobionych żółtopomarańczowymi margerytkami "zempasuchitl". Ołtarzyki takie stoją na wystawach, w domach, biurach. Na ofrendas przygotowuje się specjalne dania, którymi później częstuje się krewnych i przyjaciół.
Dogmat o świętych obcowaniu połączył się w Meksyku z obyczajami prekolumbijskimi. Aztekowie  wyposażali swoich zmarłych w to, czego mogli potrzebować w drodze do królestwa śmierci. Wierzono też, że wracają oni co roku na ziemię - i z tego prastarego zwyczaju wywodzą się zaduszkowe ofrendas.

Najczęściej składane w ofierze są owoce, kukurydza, "tamales" - masa kukurydziana z nadzieniem zawinięta w duży liść, "atole" - napój z mąki kukurydzianej, kurczak w "mole" -  pikantnym sosie czekoladowym, placki tortillas, tequila, mezcal i pulque - alkohol ze sfermentowanych owoców oraz oczywiście - calaveras.

"Świadectwem obecności zmarłych ma być to, że składane im w ofierze dania tracą ponoć smak. To nie martwy symbol pozbawiony tradycyjnej treści: niektórzy nadal wierzą, że zmarli rzeczywiście z niej korzystają" - pisał kilka lat temu dla "Tygodnika Powszechnego" ze stolicy Meksyku Marcin Żurek. - A "odrodzona wspólnota ze zmarłymi odradza też wspólnotę żywych: tłum odwiedzający zmarłych łączy się w jeden z najbardziej osobliwych widoków, jakie można w Meksyku oglądać".

W dni zaduszne meksykańskie cmentarze pełne są ludzi siedzących na grobach, pijących alkohol, palących papierosy, jedzących, śpiewających piosenki. A na grobach leżą ofiary - często są to rozkrojone pomarańcze, aksamitki, kalle, kukurydza, zielone, pachnące igliwie i... coca-cola.

Odwiedzający jedzą nierzadko wprost z nagrobków. W Meksyku trwa wiara, że umarli wracają, by cieszyć się tym, co sprawiało im radość za życia. Na cmentarzu spędza się więc wiele godzin, a między grobami wędrują tradycyjne zespoły, grając radosną muzykę.***


Tak naprawdę ta noc jest magiczna i dziwna wszędzie i w odmiennych kulturach, widać pewne podobieństwa. Palenie ognisk, dzielnie się jedzeniem ze zmarłymi,  strach przed duchami, zaświatami, śmiercią. Niezależnie jak nazwać to święto, chodzi o to, aby nie zapomnieć, że nie jesteśmy sami na tym świecie. I że nie jesteśmy nieśmiertelni.


* wikipedia
** Aleksandra Zumkowska-Pawłowicz "Tradycja Dziadów"





wtorek, 30 października 2012

"dziwny jest ludzki los"


W ciągu 23 lat może wydarzyć się mnóstwo rzeczy. Rodzi się dziecko, dorasta. Dorosłe dziecko zachodzi w ciążę i samo ma dziecko. Juan wyprowadza się do Stanów Zjednoczonych,  dostaje tam świetną pracę, nigdy już nie wróci do rodzinnej Hiszpanii. Aranxa otwiera zakład fryzjerski i nieźle sobie radzi, nie przelewa się jej, ale żyje na przyzwoitym poziomie. Luis w wieku 30 lat ginie w wypadku samochodowym, nie wiadomo czy zawiniła prędkość, czy zbyt duża ilość wypitej whiskey. Yolanda ma trójkę dzieci i nie pracuje, w domu ma sporo zajęć. Hugo zbyt często siedzi w barze i nie ma czasu zauważyć, że jego syn ma kłopoty w szkole. Julia jest dwa razy grubsza niż w momencie kiedy wychodziła za mąż.

Wszyscy, oprócz Luisa i Juana, przychodzą na jego pogrzeb. Mimo iż nie rozmawiali z nim od 23 lat. Wciąż go pamiętają, jak chodził z nimi do szkoły, jak miał przed sobą tyle spraw do zrobienia i chwil do przeżycia. 

Antonio Meño Ortega umarł w niedzielę, w wieku 44 lat. Ostatnie 23 lata swojego życia spędził w śpiączce, przykuty do łóżka. Zanim zapadł w śpiączkę, nie miał żadnego wypadku, nie skakał do wody, ani ze spadochronu. Postanowił skorygować sobie nos, błąd w sztuce lekarskiej, rok 1989, Antonio zasypia, by już nigdy się nie obudzić.

Wszystko się skończyło- mówi Juana, matka Antonia. Rodzice chowają syna, chowają nadzieję, zasnął na wieki. Przez ostatnie dekady spędzali każdy dzień pielęgnując chorego. Przez 20 lat walczyli w sądach o odszkodowanie za nieszczęśliwy wypadek, w 2011 roku sąd przyznał im 1.075.000 euro.

Na pogrzeb przyszło ponad 100 sąsiadów, chłopak był znany w dzielnicy, jego rówieśnicy pamiętają i wspominają Antonia. Grali z nim w piłkę, ktoś wspomina jak sprzedawał mu owoce. Inny sąsiad przypomina, że to ówczesna dziewczyna chorego, zasugerowała mu operację nosa. Dziwny jest ludzki los- mówi.
Rodzice odczuwają ulgę, siedemdziesięcioletnia matka, miała nadzieję ,iż nie umrze pierwsza, nie chciała zostawić syna bez opieki.

23 lata wegetowania. Oddychania, jedzenia i wydalania. Uczynienia z rodziców niewolników. Zmiany życia normalnych ludzi, w życie składające się z karmienia, przewijania, mycia dorosłego mężczyzny, który powinien w wieku 21 lat, zmieniać kobiety jak rękawiczki, nie operować sobie nos. Którego ominęło wszystko, co najlepsze; młodość, fiesty, podróże, seks, kariera. Ominęło go też wszystko, co najgorsze ; ból, zawód, wyrzucenie z pracy, zdrada, pierwsze zmarszczki. Nie mógł wyprowadzić się do Stanów, otworzyć firmy, przytyć, schudnąć,  zaniedbać dziecka, upić się.
Dziwny jest ludzki los. 




Antonio i jego matka

10 powodów dla których warto odwiedzić Hiszpanię

1. Jon Kortajarena ( model) 


2. David Guillo (model) 


3. Andrés Velencoso ( model) 





4.Eduardo Noriega (aktor) 



5.Marco de Paula (aktor) 



6.Ferrán Calderón (model)


7. Roberto Velazquez ( aktor)


8. Cayetano Rivera ( torreador) mój ulubieniec ;-) 


9.Hugo Silva (aktor, muzyk)


10. Ivan Sanchez (aktor, model)




czwartek, 25 października 2012

kokosówka czyli ekonomiczne malibu

To, że się nie pracuje, wcale nie oznacza próżnowania. Ostatnio produkuję domowe alkohole. Podaję dziś przepis na wódkę kokosową, jej zaletą jest to,że szybko się robi. Tydzień i jest gotowa. Smakuje całkiem dobrze, jest mocniejsza od malibu i dużo tańsza, wódki wyszło ponad 1L, a koszt przygotowania, to 9 euro. A oto przepis, znalazłam go na stronie: www.palcelizac.pl i trochę go zmieniłam: 

składniki: 300 g wiórek kokosowych
250 ml skondensowanego niesłodzonego mleka
250 ml skondensowanego słodzonego mleka
350 ml "zwykłego" mleka
0,75 l wódki

 
przyrządzanie: Wiórki kokosowe zagotować z mlekiem. Wymieszać z oboma rodzajami mleka oraz z wódką. Odstawić w zakręconym szczelnie słoju na 7 dni. Następnie zlać do butelki, dokładnie wyciskając na sicie wiórki.




środa, 24 października 2012

śmieciowy protest


W Hiszpanii strajki, „tego” lub „innego” rodzaju, mają miejsce codziennie. Nawet już nie zwracam na to specjalnej uwagi, chyba,  że dojdzie do większych zamieszek. Strajk, o którym napiszę, wyjątkowo mnie zainteresował, bo jest kuriozalny.

W miejscowości Jerez, w niektórych szkołach, dzieci nie mają lekcji, bo do klasy nie da się wejść  z powodu brudu. Strajkują służby porządkowe, sprzątacze i sprzątaczki. Protestują, bo od sierpnia nie dostają wypłaty. Sytuacja trwa już drugi tydzień. Na czas protestu, urząd miejski, zaoferował dzieciakom inne sale, w innej szkole, jednakże nie pomieszczą one prawie 200 uczniów . Rodzice są bardzo zaniepokojeni i oburzeni tym faktem, zatem sami też zorganizowali manifestację, pokojową. W poniedziałek zebrali się przed niesprzątaną placówką z garnkami i „rzeczami robiącymi hałas”, aby zamanifestować swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji.
Sprzątający mają zacząć swą pracę jak tylko na ich konto wpłyną zaległe pieniądze.

Jak donosi dziennik „El Mundo”; część pieniędzy już wpłynęła, a druga część ma wpłynąć 25.10.2012, zatem strajk zostanie zawieszony do 5 listopada. Oczywiście jak pracownicy dostaną całą, zaległą kwotę, przestaną strajkować, a zaczną pracować.

Czy może być w tym kraju normalnie, skoro już dochodzi do tego typu manifestacji? Nie dziwię się ludziom, że nie pracują jak im się nie płaci już trzeci miesiąc. Dziwię się tylko rodzicom, którzy zamiast garnków, mogli wziąć do ręki miotły i trochę w tych klasach posprzątać, dla dobra dzieci.




wtorek, 23 października 2012

Owoce morza i ryby

Przypomniało mi się o zdjęciach, które zrobiłam wiosną tego roku. Zdjęciach, przez które ochroniarz zwrócił mi uwagę, bo nie wolno fotografować niczego w markecie. Co popstrykałam, to pokazuję. Uwieczniłam stoisko z rybami i owocami morza. Pamiętam kampanie w Polsce : Jedz ryby. Zastanawiam się, ale co tu jeść? W większości sklepów ryby są mrożone, cholera wie, ile czasu. Ewentualnie wędzone, to już trochę bardziej mnie przekonywało.Gdzie tu mówić o jedzeniu ryb? 
Zdjęcia są ze zwykłego marketu E.Leclerc. 


stoisko- widok ogólny, uchwyciłam 2/3 stoiska 


Część pierwsza: skorupiaki, od lewej: w żółtych siatkach "almejas" w zgrabnej, przypominającej serduszko skorupce, je się ugotowane na parze, z dodatkiem soku z cytryny, dodaje się do potraw z ryb. Powyżej "mejillones" małże lub omułki. Najbardziej lubię z pikantnym pomidorowo- paprykowym sosem, we Włoszech jadłam z dużą ilością pietruszki i soku z cytryny, też dobre. Obok omułków widać "langostinos", są różowe, bo już ugotowane. Langostinos- kolega krewetki, nieco większy, smakuje wybornie, ma bardzo dobre,  białe  "mięso". Poniżej langostinos znajduje się dziwactwo zwane "percedes". Wygląda trochę jak koralowiec, jest to przysmak z Galicji. Świeże percedes osiąga cenę nawet 80 euro/ kg. Dlaczego jest takie drogie? Ciężko je zdobyć, rybacy nieraz ryzykują życiem, żeby je pozbierać, za zwykłe małże płacę 1,80 euro/ kg, bo są hodowlane. Percedes mnie nie zachwyciło, powiedziałabym, że jest bez smaku. Poza tym jedząc je można się nieźle pobrudzić, bo kiedy próbujesz je wydobyć z osłonki- wybuchają. Ja jadłam percedes za max. 20 euro/ kg, może dlatego mnie nie zachwyciło...  Małe muszelki, po środku, w cenie 7,99, to "berberechos", są smaczne, ale tak małe,że więcej z nimi zabawy niż jedzenia.  Ślimaki w ostro zakończonych skorupkach są mi nieznane albo jadłam i nie pamiętałam, znaczy- też mnie nie oczarowały. Różowe żyjątka za 13.99 to tzw. "gamba arrocera", malutka, a jakże smakowita krewetka, którą można po prostu usmażyć, ale najczęściej dodawana jest do paelli i wszelkiego rodzaju zup rybnych.

Tego nie mam na zdjęciach, a jest to mój ulubiony skorupiak "navajas" czyli po hiszpańsku "noże", faktycznie przypomina kształtem nóż. Je się smażone, z bardzo niewielką, wręcz symboliczną ilością oliwy, posypane pietruszką i polane sokiem z cytryny. Mój faworyt! 



Część druga: od lewej, małże, poniżej langostinos nieugotowane, które mają właśnie taki nijaki szary kolor. Obok "cigalas", powiedziałabym, że to taka bardziej opancerzona krewetka, ma też szczypczyki. Ciężko się je obiera z tych pancerzyków, w dodatku można się pokłóć, no i jest dużo droższa od krewetki, ale smaczniejsza. Powyżej znajdują się "almejas', ale duże. Białe, krążkowate to "potas de calamares" czyli pokrojone kalmary, dodaje je się do paelli albo smaży w mące i jeśli ktoś zna kalmary, to właśnie takie. Na dole kalmary w całości, właściwie takie mini, zaś obok "potas", to również kalmary, ale nieco większe. Kalmary przyrządza się na bardzo wiele sposobów, z duszoną cebulką, w winie, w sosie pomidorowym, faszerowane warzywami lub ryżem, w atramencie. Kalmary są czymś, co mnie zachwyca, to, co znajduje się w ich wnętrzu jest dla mnie zagadką natury i dowodem na mądrość tego świata. 


Po lewej, duże, białe, to "sepia" czyli mątwa, krewna kalmarów. Moja ulubienica na hiszpańskim stole, smażona z czosnkiem i sokiem z cytryny, często podaje się ją z dodatkiem sosu czosnkowego, pycha. Obok   sepii "volador", taki latający kalmar. Ponoć często wynurza się z wody i na swój sposób - skacze, stąd nazwa. I to, co każdy chyba poznaje-"pulo" czyli ośmiornica. Moja ulubiona forma przyrządzanie ośmiornicy to, "pulpo ala gallega" czyli gotowana ośmiornica z ziemniakami pokrojona i posypana ostrą papryką. 



  I ostatnia część, zanim zabroniono mi robić zdjęcia: RYBY. W przyszłości porobię zdjęcia rybom i napiszę coś ciekawego. A tymczasem zrobiłam się głodna. 







sobota, 20 października 2012

100 lat niech żyje, żyje nam


Esmeralda, babcia Enrique,  w wakacje wylądowała w szpitalu. Nogi tak jej spuchły, że nie mogła już postawić kroku. Mało tego, wypadł jej bark. Akurat działo się to wszystko jak byliśmy we Włoszech. Niestety kobieta, z której byłam tak dumna, która w wieku 99 lat mieszkała sama, ubierała się sama, była całkowicie samodzielna, z dnia na dzień stała się zależna od innych.Od września musiała zamieszkać w domu opieki dla starszych. Nie chcę mówić „dom starców”, bo nie podoba mi się to określenie. Po hiszpańsku „residencia”. Jakoś lepiej brzmi.

W rezydencji nie jest źle. Ma dobrą opiekę, koleżanki,  bardzo dobre jedzenie, wręcz jak mówi, jest go za dużo i mnóstwo się marnuje. Wcale się nie dziwię, że tak ich karmią, gdyby jedzenia było za mało, ktoś narzekałby, że jest za mało. W rezydencji jest wspólna sala, gdzie starsi ludzie siedzą cały dzień, nie wolno im przebywać samemu w pokojach. Mają być razem, rozmawiać, grać w karty, wychodzić do ogrodu. Poza tym mają salę ćwiczeń,  kawiarnię, salę telewizyjną. Starsi ludzie są przeróżni. Niektórzy jak Esmseralda, sympatyczni i w miarę nieupierdliwi, ale niektórzy nie do wytrzymania. Cały czas niezadowoleni i marudzący, ich podstawowym problemem jest to, że nie chcą tu przebywać.

-Chcę do domu- mówi koleżanka Esmeraldy.
-Mamo, nie marudź, ja naprawdę nie mogę zrobić dla Ciebie więcej. Masz sto lat.
-Nie sto, tylko 99.
Nikt nie lubi jak się go postarza.

-Ech, gdybym mogła chodzić- wzdycha Esmeralda.
Esmeralda wciąż ma nadzieję, że wstanie w z wózka. Chodzi na rehabilitację i trenuje. Niestety rehabilitant powiedział, iż raczej już nie wstanie. Serce ma zdrowe, umysł sprawny, ale ciało już nie ma siły. 
-Nudzi mi się tu. W Aranjuez miałam koleżanki, tu jestem sama- żali się.
Nikt tak jak ja. nie zrozumie jej lepiej. Mnie też brakuje koleżanek, kolegów, moich miejsc. Z tym, że ja mogę robić wszystko na co mam ochotę, Esmseralda już nie.

Patrząc na tych wszystkich starszych ludzi, mam wrażenie, iż życie człowieka zatacza koło. Rodzi się dziecko, dorasta, jest dorosłe, starzeje się i staruszkowie znów są jak dzieci. Nierzadko mówiący głupoty, bezradni, potrzebujący naszej pomocy, uwagi i miłości. Wchodząc do rezydencji, wchodzisz do całkiem innego świata. Twoje problemy stają się nieistotne, rzeczywistość ma inny wymiar.

-Wczoraj jeździłam tu na rowerze wokół budynku, z moją mamą- chwali się jedna z rezydentek.
-To ile twoja mama ma lat?- pyta ktoś.
-Ja mam 90, więc myślę, że moja mama ma 120 lat- odpowiada kobieta, której brak jednej nogi.

Siedzę na ławce i przeglądam gazetę, tę o niczym, gdzie można poczytać o gwiazdach, plotkach i tak dalej.
-Jak zobaczysz zdjęcie dziewczyn w bikini, pokaż mi- mówi starszy pan.
- Ale jest październik, zdjęcia dziewczyn w bikini ukazują się w sierpniu- odpowiada moja teściowa.

Przypomina mi się nasza polska, urodzinowa piosenka „100 lat, niech żyje, żyje nam.” W Hiszpanii śpiewają „ Cumpleaños feliz” czyli po prostu- wesołych urodzin. I nie życzą sobie stu lat, tylko szczęścia. 

czwartek, 18 października 2012

wsiąść do pociągu luksusowego


Bardzo mile wspominam piosenkę Maryli Rodowicz „Wsiąść do pociągu byle jakiego”, często mam ochotę gdzieś pojechać i oderwać się od tzw. „tu i teraz”. Niekoniecznie do pociągu byle jakiego, a już nie na pewno do polskiego pociągu, rodem z PRL’u, ale do takiego „Al Andalus” - czemu nie? Jak tylko znajdę sponsora, to się pakuję i wsiadam.

Pociąg „Al Andalus” to pałac na kółkach. Jego wystrój nawiązuje stylem do „Belle Epoque”.  Zaprojektowany , aby się w nim zrelaksować i mile spędzić czas.  Jego piękna i starannie dobrana dekoracja sprawia, że pobyt w pociągu będzie niezapomnianym wydarzeniem.  W nocy pojazd jest zaparkowany, by goście mogli wypocząć w komfortowych warunkach.

„Al Andalus” mogą podróżować 64 osoby, dla których zostały przygotowane 32 luksusowe pokoje, wyposażone w łazienkę, barek, duże łóżka, które w dzień składa się, by służyły za sofę.
W pociągu znajdują się 4 przestronne salony, „Al Andalus” jest najszerszym i najbardziej przestrzennym pociągiem turystycznym na świecie. W salonie je się śniadania, kolacje, pije się szampana, podziwia krajobrazy lub po prostu rozmawia z sąsiadem siedząc na pięknej, czerwonej kanapie. Wieczorem czas uprzyjemnia muzyka na żywo.

Personel jest do dyspozycji gości przez 24 godziny. Bagażowi, stewardesy, przewodnicy, kelnerzy, kucharze, sprzątający, lekarz, animatorzy, muzycy.
Bardzo dba się o jakość podawanych posiłków, zatrudnieni są najlepsi kucharze, podróżujący mogą spróbować tradycyjnych dań, win i likierów.

Co wliczone jest w cenę przejazdu?

-Śniadania, obiady, kolacje wraz z napojami i alkoholami.
-Zakwaterowanie w pokoju.
-Autokar, żeby poruszać się po zwiedzanych miastach. ( Chodzi o miasta Andaluzji, jak wskazuje nazwa pociągu, zwiedza się : Cordobę, Sewillę, Baezę, Ubedę, Granadę, Rondę, Jerez, Kadyks, Sanlucar i Doñanę. )
-Stewardesy, przewodnicy po wszystkich zwiedzanych miejscach oraz bilety do obiektów
-Ochrona
-Występy muzyków
-Dzienniki – gazety.

Podróż trwa 6 dni i 5 nocy. Gdyby ktoś chciał zwiedzić Andaluzję w luksusowych warunkach, bilety może zarezerwować na stronie www.trenandalus.com . Ceny zależą od tego, kiedy wykupi się wycieczkę, im wcześniej, tym taniej. Zaczynają się od 2500 euro od osoby. Jak mówiłam: wsiąść do pociągu, owszem, ale nie byle jakiego…

salon - jadalnia 

salon 


muzycy 

najwyższej jakości jedzenie


sypialnia wraz z łazienką 

wtorek, 16 października 2012

Krótka rzecz o zupach w Hiszpanii


Zimno coraz bardziej wkrada się do Hiszpanii. W nocy już trzeba założyć kurtki i szale. Lada chwila przyjdzie moment włączenia ogrzewania i odchudzenia przy tym portfela. Przyszedł też czas kiedy wreszcie po długim lecie, ma się ochotę na ciepłą zupę. 

W Hiszpanii je się zupełnie inne zupy niż na wschodzie Europy. Nikt nie zna tu barszczu. Ani białego ani czerwonego. Obce są także - zupa ogórkowa, raczej niepopularna zupa pomidorowa. Nie ma tu kaszy ani grochu, zatem krupnik i grochówka też są egzotyką. I kapuśniak, kapuśniaku też nie uświadczysz. Najbardziej zbliżoną zupą do polskiej jest tzw. cocido czyli wywar z warzyw, ciecierzycy i mięsa. Przypomina rosół, ale jest jeszcze bardziej tłusta.  Popularne są zupy z dodatkiem wszelkiego rodzaju fasol, a jest ich tu mnóstwo. Zupy z ciecierzycą, z dziczyzną oraz z soczewicą- lentejas. 

Lentejas to właściwie nie zupa, a danie. Gęściora, przypominająca grochówę, z dodatkiem kiełbasy chorizo i kaszanki. Gdy robi się zimno, można ją zjeść prawie w każdym barze.  
A oto przepis:

LENTEJAS ( zupa z soczewicy)



Składniki: ( 2,3 porcje)

- szklanka soczewicy
- kiełbasa chorizo, można ją zastąpić inną
-kaszanka
-3,4 ziemniaki
- sól, pieprz, ostra papryka

Na wstępie powiem, że zupa nie ma zachęcającego koloru ani wyglądu, ale jest zdrowa i smaczna. Soczewicę wrzucić do garnka, wlać wody.( Soczewicy nie trzeba wcześniej namaczać.) Gotować około godziny, sprawdzić czy jest miękka, jeśli tak, dodać pokrojone ziemniaki i chorizo. Na samym końcu dodać kaszankę, żeby nie zdążyła się rozgotować, a ugotować. Doprawić i gotowe. Wielkiej filozofii w tym nie ma. Należy pamiętać, żeby nie dodawać zbyt dużo wody. Zupa ma być gęsta.

Smacznego! 

poniedziałek, 15 października 2012

Święto Cervantesa w Alcalá de Henares


9 października w miejscowości  Alcalá de Henares obchodzone jest święto Cervantesa. Jeden z najsławniejszych hiszpański pisarzy, autor "Don Kichota", przyszedł na świat właśnie w Alcalá de Henares i dlatego to tutaj celebruje się Tydzień Cervantesa. 

Najważniejszym elementem fiesty są Targi Średniowieczne (Mercado Medieval). Jest to największa tego typu impreza w Hiszpanii, jeśli nie jedna z największych w Europie. Co roku przyjeżdża mnóstwo turystów, aby ją zobaczyć na własne oczy. Na terenie całego Starego Miasta sytuują się wszelkie rodzaju kramy i kramiki stylizowane na średniowieczne. Sprzedający poprzebierani są w stroje z epoki. Chętni turyści również mogę wypożyczyć stroje i się przebrać, a nawet nabyć je na stałe.

Na Targach odbywają się parady, wystawianie są średniowieczne sztuki, można posłuchać muzyki z tego okresu, ale największą atrakcją jest jedzenie, typowe nierzadko ręcznie wykonane produkty, które przyciągają wzrok spacerujących. Da się skosztować dosłownie wszystkiego. Ciasta, miody, konfitury, wędliny, sery, konserwy z rybami, oliwki, ogórki konserwowe, bakłażany konserwowe, pieczywa z dodatkiem: orzechów, cebuli, czosnku, oliwek. Kiełbasy z osła, dzika, jelenia, z dodatkiem popiołu ( cokolwiek to jest),  kiełbasy z żurawiną, z figami. Dla amatorów trunków także coś się znalazło; tradycyjne likiery i nalewki. Dla tych, co nie lubią alkoholu: wszelkiego rodzaju herbaty i kawy.

Oprócz produktów cieszących nasze podniebienia, dało się kupić: ręcznie robioną biżuterię, mydła, kremy, zabawki, suszone bukiety, ceramikę, ubrania, książki. Bardzo często artyści wykonywali swoje dzieła na oczach uczestników targów. Szczególnie spodobał mi się pomysł odciśnięcia w glinie rączek kilkumiesięcznych dzieci.  Glina została wypalana i kolorowana, świetna pamiątka dla malucha.

Jednakże najlepszą rzeczą jaką oferują Targi jest pyszne jedzenie, które można kupić i zjeść na miejscu. Smażone świniaki, żeberka, gotowane ośmiornice, tradycyjne produkty typu paella, kiełbaski, kaszanki, faszerowane ziemniaki, pyszne zupy, piwo i wino. Poza  hiszpańskimi smakołykami można było spróbować dań kuchni arabskiej i hinduskiej. Nikt nie wyszedł stamtąd głodny.

Fiesta jest świetna, naprawdę warto zarezerwować tę datę i przyjechać do Alcalá de Henares! To, co tutaj opisałam, to namiastka tego, co da się zobaczyć, skosztować i kupić. Dodam jeszcze, że samo miasteczko jest przepiękne i warte zobaczenia, a dlaczego? To już trzeba przekonać się samemu.




oliwki czarne, zielone, żółte, ostre, łagodne, nadziewane serem, anchois, papryczkami

sery kozie, krowie, owcze 


przetwory : tuńczyki w oliwie, anchois, najlepsze małże w sosach


słodycze, tutaj galaretki o przedziwnych smakach, np. o smaku wódki z cytryną, dżinu z tonikiem, wina, cuba libre...


kiełbasy z dzika, jelenia, z popiołu, byka


i znowu sery oraz tradycyjne ciasta owocowe


i dla najbardziej głodnych pieczony prosiak, żeberka i wszelkiej maści kiełbasy!

środa, 10 października 2012

Ecce Homo na wesoło


Tysiące ludzi przyjeżdża do małej, hiszpańskiej miejscowości Borja , żeby zrobić sobie zdjęcie lub przynajmniej zobaczyć z bliska to dzieło. Mowa o obrazie „Ecce Homo” przedstawiającym Jezusa Chrystusa. Niektórzy są tak ciekawscy, że trzeba było zatrudnić strażników, którzy „Ecce Homo” pilnują.

Jeszcze dwa miesiące temu, zaledwie niewielu było w stanie powiedzieć, gdzie znajduje się zamieszkałe przez 5000 ludzi, miasteczko Borja. Jednakże wszystko  się zmieniło zarówno dla mieszkańców jak i dla Sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia, a to za sprawą restauracji obrazu przez osiemdziesięcioletnią  Cecylię Giménez. Teraz wszyscy chcą go zobaczyć i uwiecznić na zdjęciu.

Dlaczego? Zamiast Chrystusa na płótnie jawi się człekokształtny bohomaz. Bohomaz, który przyniósł niebywałą sławę miastu i Cecylii. O „Ecce Homo” pisano w różnych dziennikach europejskich, lecz na wieść o całym zamieszaniu, Cecylia bardzo źle się poczuła. Władze Borja nie wyciągną oczywiście żadnych konsekwencji, artystka miała wszak dobre intencje. Dziełem zajęli się już profesjonalni restauratorzy, którzy spróbują odtworzyć oryginalny zamysł autora. Na szczęście nie był to Picasso. Chrystusa namalował Elías García Martínez- XIX-wieczny, miejscowy artysta.

W obronie Cecylii stanęła jej siostra Esperanza: Cecylia zrobiła to w dobrej wierze. Chciała obraz trochę podkolorować. Cały Kościół jest w kiepskim stanie, zniszczony i zaniedbany, a Cecylia zawsze lubiłam malować. Jak stwierdziła jedna z jej sąsiadek: Pejzaże wychodziły jej znacznie lepiej…

Odrestaurowane dzieło stało się w Hiszpanii przedmiotem wielu dowcipów i kpiny. Pojawiły się ciasta z twarzą „Ecce Homo”, koszulki, figurki.

Nie ma tego złego… nieznana dotąd nikomu mieścina- Borja, stała się bardzo sławna. Odwiedzają ją turyści, a do kościoła ustawiają się kolejki. Chcąc nie chcąc, osiemdziesięcioletnia artystka, zrobiła swojej miejscowości świetną reklamę...

I znów w Hiszpanii można się z czegoś pośmiać, a wszystko, co sprawia, że ludzie się uśmiechają, jest tu bardzo wskazane. 



nieszczęsny obraz i jego odrestaurowana wersja...


autorka dzieła 


i żarty na ten temat




poniedziałek, 8 października 2012

"Teraz więcej niż kiedykolwiek"


Pierwszy raz w historii Hiszpanii, Czerwony Krzyż prosi o wsparcie, żeby pomóc 300 000 osobom więcej.  Ludziom, którzy znaleźli się w sytuacji skrajnej bezradności, dotkniętych kryzysem ekonomicznym. W najbliższą środę 10 października, w Dzień Flagi Czerwonego Krzyża, w większości miast, zostanie zorganizowana zbiórka na rzecz najbardziej potrzebujących.

Wraz z ruszającą kampanią „ahora + que nunca” ( teraz więcej niż kiedykolwiek), Czerwony Krzyż pragnie poszerzyć opiekę socjalną, którą obecnie objęte są osoby najuboższe.  Instytucja postawiła sobie za cel dotrzeć do 300 000 ludzi więcej. Szczególnie zależy im na pomocy rodzinom, gdzie wszyscy jej członkowie są bezrobotni, dzieciom z ubogich rodzin, ludziom starszym na których ciąży odpowiedzialność utrzymania całej rodziny,  a także osobom długotrwale bezrobotnym, bezdomnym i niepracującej młodzieży.

Czerwony Krzyż podkreśla, że 82% ludzi, którym udziela pomocy, żyje na skraju ubóstwa. Przy dochodzie mniejszym niż  627,78 euro/ miesięcznie. ( Pensja minimalna w Hiszpanii wynosi 641,40 euro/ miesięcznie ). Stopa bezrobocia wśród tej grupy wynosi 64, 86%. Połowa bezrobotnych nie pracuje już od ponad dwóch lat- jak podaje Biuletyn Wrażliwości Społecznej Czerwonego Krzyża, mierzący wpływ kryzysu na osoby podlegające opiece tejże Instytucji.  Dokument ten zwraca również uwagę na wzrost tzw. „ubóstwa energetycznego”, polega ono na tym, że aż 43% z osób nie może pozwolić sobie zimą na włączenie ogrzewania. 26 % z tej grupy nie ma środków na kupno produktów spożywczych zawierających proteiny ( ryb, mięsa) przynajmniej 3 razy w tygodniu. ( Jest to minimum niezbędne dla zachowania zdrowia.)

Instytucja stworzyła filmik, który ma uświadomić ludziom, że to już nie Haiti czy inne odległe kraje potrzebują środków, ale przedmiotem pomocy jest sama HISZPANIA. Filmik jest dramatyczny. Pokazuje puste lodówki hiszpańskich rodzin, gdzie robi się tortillę z jednego jajka i dzieci muszą się nią podzielić. Czerwony Krzyż pomaga, na chwilę obecną, ponad 2 milionom osób. Zmienił się też profil potrzebującego, to już nie imigrant, ale sam Hiszpan znalazł się w dramatycznej sytuacji
.
Pracownicy Instytucji podkreślają, że liczy się każdy pieniądz, nawet 1 euro nie jest bez znaczenia…


To, co tu napisałam jest smutną prawdą i codziennością. Nie ma dnia, żeby nie mówiło się w mediach o bezrobociu, biedzie, wyrzucaniu ludzi z mieszkań. Są dzieci, które są głodne. Są zrozpaczone matki, nie mogące im pomóc. Są ludzie, którzy dla jakiejkolwiek pracy i paru groszy, zrobiliby dosłownie wszystko. Idę do sklepu i Bogu dzięki, kupuję co chcę, ale bardzo często towarzyszy mi ta cholernie smutna refleksja, że są tacy, którzy nie mają tego komfortu. Widzę co kupują ludzie, są to rzeczy tanie: makarony, mrożonki, ryże, nawet zamiast oliwy z oliwy kupują olej, a  oliwa jest tu naprawdę niedroga. 

Niedługo zrobi się zimno, sama na myśl o włączeniu ogrzewania, jestem przerażona, bo jest to bardzo duży wydatek. Domy ogrzewa się gazem, w zeszłym roku, przy trybie oszczędnym, za miesiąc przychodziły rachunki rzędu 150 euro… Są tacy, co znów będą marzli. W Hiszpanii zimą jest zimno, naprawdę. Mam nadzieję, że w tym roku zima okaże się łagodna… 


Filmik można zobaczyć na stronie: