niedziela, 28 kwietnia 2013

loteria


Od dwóch lat słyszę, że hiszpański rząd wie, co robi i ma plan jak wyjść z kryzysu. Dziś też to słyszałam. Myślę, że nie tylko jest źle, ale dużo gorzej niż w 2011. Przynajmniej pod względem bezrobocia.  Kolejny rekord wyniósł 27 %, zbliżamy się do 30%. Czysta statystka, dla wielu - realia.
Nadzieję się ma, ale coraz mniejszą, coraz mniej  też chce się cokolwiek robić, bo łatwiej jest wygrać na loterii niż znaleźć pracę, jutro idę kupić losy.

6 milionów zarejstrowanych bezrobotnych 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Dzień Książki


23 kwietnia czyli Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. W Hiszpanii obdarowuje się w tym dniu kobiety- różą. Szczegółowo opisałam tę tradycję w zeszłym roku. I odsyłam wszystkich zainteresowanych na starego bloga-  http://annakoronowskakorona.bloog.pl/id,331043254,title,o-ksiazkach-i-rozach,index.html .

Zdarza mi się przeglądać różne blogi poświęcone literaturze, recenzujące książki i zastanawiam się jak się niektórym udaje czytać 8 książek miesięcznie. Może na studiach, to i owszem, to i nawet więcej się czytało, ale teraz? Jeśli ktoś nie zajmuje się profesjonalnie literaturą, jak znajduje na to czas? Samej mi czasu nie brakuje, ale nie czytam tak dużo, bo mam jeszcze inne rzeczy, które mnie pasjonują.  I inne, które w ogóle mnie nie pasjonują, ale muszą zostać zrobione.

Okazuje się, że książki, które są recenzowane niejednokrotnie nie nazwałabym nawet literaturą. Jakieś romansidła, książki niczym filmy z Bollywood. Oczywiście są blogi na dobrym poziomie, gdzie recenzuje się ambitne pozycje, ale stanowią one mniejszość.  Jednakże zawsze uważałam, że lepiej czytać szmirę niż nic. A zatem, czytajmy, czytajmy cokolwiek, ale czytajmy! 

Jeśli miałabym komuś odradzić jakąś lekturą, którą czytałam ostatnio, to reportaże Góreckiego „Planeta Kakukaz”, niby ciekawe rzeczy opisuje, ale w sposób, który jest bardzo ciężkostrawny. Z książki nie zapamiętałam nic. Jedynie to, że Kozacy piją trzy strzemienne.

Jeżeli miałabym coś polecić, to na pewno czeską autorkę Petrę Hůlovą. Zarówno „Czas czerwonych gór” jak i najnowsza „Stacja Tajga”. Opisuje losy skrajnie różnych ludzi, zawsze jej książki pozostawiają we mnie konkluzję- jakiekolwiek miałbyś życie, to twoje życie, właśnie dlatego jest niepowtarzalne, bo jest twoje. Brzmi to jak cytat z Cohelo, ale nie. Hůlova jest na zupełnie innym poziomie.

Poza tym jeśli ktoś chce powspominać czasy nastolatków tzw. wczesną młodość, na pewno spodoba mu się Mircea Cărtărescu  i jego „Travesti”. Bardzo erotyczna książka, choć praktycznie nie pada tam słowo seks czy nazwy poniektórych części ciała. Książka nie tyle ciekawa, co „klimatyczna”.

Dla tych , co lubią pośmiać się z samych siebie  – Sylwia Chutnik „Kieszonkowy atlas kobiet”.  Każdy znajdzie tam kawałek polskiej rzeczywistości, podany przez autorkę na eleganckim talerzu, bo największym atutem tej książki jest soczysty, dosadny język. Język świadczący o doskonałym zmyśle obserwacji i bardzo dobrym słuchu.

I na koniec Michel Faber „Szkarłatny płatek i biały”. Tym razem pisarz porywa nas w podróż po XIX w. Londynie. Prowadzi obskurnymi ulicami, pełnymi żebraków, dziwek i łajna. Gdy już zmęczy nas ta wycieczka, znajdujemy się w wytwornych pałacach, na bankietach, przy stole najbogatszych ludzi. Przez cały czas towarzyszy nam zmysłowa prostytutka i jej kochanek- jeden z najbardziej wpływowych ludzi w mieście. Na pewno nikt nie będzie się z nimi nudził. Od książki nie można się oderwać, więc jeśli ktoś ma coś do zrobienia, niech nie zaczyna. Książka jest jak narkotyk.

Życzę wszystkim samych narkotycznych lektur! 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

wesele w Hiszpanii


W sobotę byłam na ślubie. Ślub cywilny. Dziwny ślub, bo panna młoda postanowiła nie robić wesela, gdyż nie stać ją na celebrację marzeń, tzn. karoce i chóry. Pan młody natomiast chętnie zrobiłby wesele, choćby skromne.  Po odczytaniu formułki, goście jednak nie rozeszli się do domu, a poszli do baru, lepsze wino niż nic.

Jak łatwo i szybko można wstąpić w związek małżeński, a jak trudno potem żyć ze sobą-pomyślałam. Pomyślałam też , że często im huczniejsze wesele, tym szybszy rozwód. Także może skromny ślub przyniesie im szczęście.

Jak wyglądają tradycyjne  uroczystości weselne w Hiszpanii?

Przede wszystkim wydają się skromniejsze niż w Polsce. Goście zaczynają od lampki szampana, wina i skromnego poczęstunku. Potem kolacja. Często podaje się owoce morza, co kilku moich znajomych Hiszpanów skrytykowało, bo np. nie wszyscy lubią homary. Drugie danie, to najczęściej coś mięsnego. Deser, kawa i koniec jedzenia. Nie ma siedzenia przy stołach, ani „idziemy na jednego”. Po posiłku pije się to, co zawsze czyli drinki. Co, kto lubi. A czy są one wliczone w cenę wesela, zależy już od organizatorów.  Czasem bar jest „libre” tzn. że za wszystko jest zapłacone, a czasem za drinki trzeba płacić. Albo płaci się od któregoś wzwyż.



Poza tym tańce, innych zabaw, takich jak przykładowo- „oczepiny” - nie ma. Jedyną tradycją, jaką zauważyłam jest zdjęcie panu młodemu majtek i pocięcie ich na drobne strzępy. To samo robi się z podwiązką panny młodej. Hiszpańskie wesele w porównaniu z polskim, może wydać się skromne. Stoły nie uginają się pod jedzeniem, ludzie nie śpią pod nimi, ani na nich. Żeby się tak upić jak na polskim weselu, trzeba by się bardzo postarać. Co nie znaczy, że ludzie bawią się źle. Smutno nie jest, na pewno nie. I nie wyrzuca się jedzenia. Co ciekawe, nie ma zwyczaju zapraszania kogoś na ślub, na sam ślub, a na wesele nie. Chyba, że ktoś wesela nie robi, tak jak miało to miejsce w sobotę. Jeśli ktoś cię zaprasza, to na wszystko. Na całą imprezę. Prezentów się nie daje, państwo młodzi czekają na podarunki w postaci kopert. Od przyjaciół można się spodziewać od 200euro od osoby, zatem jak przychodzi się w parze, trzeba ze 400 euro naszykować.  Ile daje rodzina, nie mam pojęcia.

Nie ma „obowiązku” przychodzenia z kimś na wesele. Nikt też na siłę nie szuka przed zaślubinami partnera do imprezy.  I nikt z tego powodu, że przyszedł sam, nie poczuje się odrzucony, ani smutny. Tak jak nieraz podkreślałam, Hiszpanie są mistrzami fiest i nikomu nie pozwolą, żeby czuł się samotny i smutny,  zresztą kolejne kieliszki wina zrobią swoje…

W Hiszpanii "lepsze" od wesel są wieczory panieńskie i kawalerskie, które bardzo hucznie się obchodzi, ale o tym napiszę innym razem.


W czerwcu czeka mnie wesele Hiszpana z Włoszką, na które jedziemy do Toskanii. Lecimy całą paczką i nie możemy się już doczekać, aby tym razem poznać tajniki włoskich wesel.  

czwartek, 18 kwietnia 2013

lato w kwietniu i rowerowe przyjemności


W tym tygodniu przyszło do Hiszpanii małe lato, zrobiło się nienormalnie gorąco, jak na kwiecień. Już jutro wszystko ma wrócić do normy, jednakże przyjemnie było poczuć na twarzy ciepłe powietrze i poopalać się przez chwilę.

Wzięłam swój rower na dłuższy spacer, nie taki jak zimą, z przymusu, ale z przyjemnością. Odwiedziłam swoje stare ścieżki, których tak bardzo mi brakowało.  Drogi koło rzeki, rozstaje dróg z krzyżem, pola ze zbożem. Moje miejsca, gdzie czuję się u siebie. Ci, którzy jeżdżą rowerem ,wiedzą jaka to mała-duża przyjemność, wziąć go ze sobą na przejażdżkę, a właściwie pozwolić by on cię zabrał. Może gdybym mieszkała w większym mieście lub była wśród starych przyjaciół, nie przywiązywałabym do tych wycieczek tak dużej uwagi.

W Aranjuez,50-tys. miasteczku nie ma za wiele rzeczy do roboty. Zimą można tu zdechnąć z nudów. Najlepsze, co tu mamy, to piękne ogrody, które niestety bardzo rzadko odwiedzam, bo nie można tam wjeżdżać rowerem, mamy też- pola oraz łąki. Zaledwie 5 minut od domu  znajduje się stadnina koni, a potem już pola, wiejskie drogi, wzgórza.  Nie uświadczysz tu kina, teatru, centrum handlowego, tego wszystkiego, do czego byłam przyzwyczajona od dziecka, mieszkając w dużym mieście. Nie mam też zbyt wielu znajomych, żeby wyjść na kawę czy pójść na spacer. Większość czasu spędzam sama ze sobą i na całe szczęście znów mogę jechać nad rzekę, posiedzieć na łące, pogonić dzikie króliki, posłuchać ptaków, które śpiewają teraz jak opętane.

Wiosna, wreszcie wiosna, ten krótki czas, gdy już mniej leje, a jeszcze nie grzeje. Łąki są krwisto zielone, a nie pożółkłe i wyschnięte na wiór. Można usłyszeć świerszcze, bo cykady wciąż czekają na upalne dni. Można dokonać ciekawych odkryć przyrodniczych, wczoraj widziałam pierwszy raz w życiu, dzikiego storczyka-  coś przepięknego.  Znaleźliśmy też z Enrique maleńkiego żółwia. Chyba ktoś na niego wdepnął lub przejechał po nim rowerem, żółw był w kiepskim stanie. Postanowiliśmy wziąć go do domu, został umyty, umieszczony w naczyniu z wodą i wysepką zrobioną z talerzyka, niestety nie przeżył nocy, dziś pochowałam go w donicy na patio. Szkoda, bo zdążyliśmy go polubić.

Zastanawiałam się, co ciekawego dzieje się w Hiszpanii, żeby to skomentować, ale niczego nie chce mi się komentować. Właśnie oprócz spraw wiosenno- przyrodniczych, które bardziej mnie w tej chwili interesują niż np. proces sądowy słynnej piosenkarki oskarżonej o pranie brudnych pieniędzy. Nie chce mi się też pisać o sprawach starych pod tytułem bezrobocie czy kryzys. Dlatego, jeśli ktoś czyta tego bloga, to musi zrozumieć, że piszę rzadko, bo nie lubię się powtarzać oraz mówić wtedy, gdy nie mam niczego do powiedzenia. Wolę spędzać te krótkie miesiące wiosenne-inaczej niż, wpatrując się w ekran komputera.

środa, 17 kwietnia 2013

krem z soczewicy

Zrobiło się ciepło, zatem to ostatni dzwonek na tego typu potrawy. W roli głównej soczewica, z dodatkiem innych warzyw i zmiksowana na gęsty krem. 

Składniki: ( na 4 porcje)
-szklanka soczewicy
-2 ząbki czosnku
-1 cebula
-1 papryka czerwona
-puszka pomidorów
-2 marchewki
- ok. 4 cm. korzeń imbiru
-kostka rosołowa



Czosnek, cebulę kroimy, podsmażamy. Paprykę, marchewkę szatkujemy, dodajemy do cebuli, kroimy imbir, również wrzucamy do całości. Smażymy ok. 20 minut. Do garnka dodajemy wszystkie składniki i soczewicę, zalewamy ok 1 l. bulionu, gotujemy aż soczewica zmięknie. Całość miksujemy, doprawiamy pieprzem,solą, ostrą papryką. Smacznego!





czwartek, 11 kwietnia 2013

Gdzie ja żyję? Uff, na szczęście w Hiszpanii


Moja rodzina zostawiła mi różnego rodzaju polskie gazety i czasopisma. Co mi się rzuciło w oczy? Terlikowski. Przeczytałam sobie wywiad z jego żoną. Zrobiło mi się żal tej kobiety, ale mówię to bez ironii, zrobiło mi się jej żal, tak po ludzku. Kobieta współczuje kobiecie. Może gdyby pani Małgorzata spotkała na swojej drodze innego mężczyznę, dziś byłaby wolną kobietą. Może szczęśliwszą? Tego nie wiem, ale wolną na pewno. W sensie psychicznym wolną, nie matrymonialnym.

W wywiadzie sama przyznaje, że nie chce więcej dzieci. ( Ma ich czwórkę.) Nie chce, ale namawia ją mąż. Kochający tatuś i przykładny mąż, który przecież częściej w domu „bywa” niż „mieszka”, bo przecież ktoś na liczną rodzinę musi zarobić. Natomiast pani Małgosia musi się tą czwórką zająć, nie wyobrażam sobie nawet, ile kobieta ma roboty. Nie o pani Małgorzacie chcę pisać, która swoją drogą wydała mi się bardziej normalna, niż mogłabym się tego spodziewać po żonie Terlikowskiego, ale o Hiszpanii…

Muszę przyznać, że kocham ten kraj. Oddycha się tu świeżym powietrzem, nie ma tylu świrów religijnych. Katoli, obrońców płodów, plemników i komórek jajowych. Oczywiście istnieją organizacje „prorodzinne”, obrońcy życia i zygoty, ale nie ma tego swądu, co w Polsce. Człowiek nie czuje się tym zmęczony. Nie poświęca się tym tematom tyle uwagi. Ludzie nie mają zwyczaju wpieprzać się innym w życie, pouczać, nawracać, nawet świadkowie Jehowi, którzy często do mnie dzwonią, nie są tacy upierdliwi. Większości  nie obchodzi, kto i dlaczego zrobił sobie skrobankę. Czy dziecko jest z „in vitro” czy z poczęcia naturalnego. Czy kobieta śpi z kobietą czy z mężczyzną. Aborcja jest legalna, in vitro w dużym stopniu refundowane przez państwo, a tabletki „dzień po” można dostać bez recepty.

Dziś przeczytałam błyskotliwą wypowiedź pana Terlikowskiego; „Troje dzieci w lodówce, to skandal. 60 tysięcy w ciekłym azocie, to postęp i spełnianie marzeń.”  Człowiekowi szczęka opada jak tego słucha, ja rozumiem, że jest wolność słowa i każdy może mówić, co chce, ale rany boskie, Polsko, zdejmij tego pana z anteny! Dobrze, iż nie muszę już mówić: Gdzie ja żyję? Bo żyję w dość normalnym kraju. Nie muszę też wysłuchiwać innych sensacji. Nie mam tu także tylu deliberacji na temat  gejów i lesbijek.  Mają swoje prawa, swoje życie i nikt się do tego nie miesza, ani nie komentuje. Nikogo to nie obchodzi. Ludzie mają swoje sprawy i swoje problemy. Brak pracy, hipoteki, kredyty, widać w Polsce poważniejszych problemów nie ma, bo od mojej wyprowadzki z kraju mijają dwa lata, a ja wciąż słyszę o tym samym.  

wtorek, 9 kwietnia 2013

już kwiecień

Jest już kwiecień, nie pisałam, bo nie miałam nic ciekawego do powiedzenia. Mogłabym się podzielić kilkoma przepisami, ale nie chce mi się, nie dzisiaj. Może jutro? Ogarnęło mnie lenistwo. A właściwie, to nie. Powinam napisać coś innego. 

W Wielkanoc przyjechała do mnie rodzina, wreszcie, po 2 latach mojego mieszkania na ziemi obcej. Chyba myśleli, że zmienię zdanie i z Hiszpanii wyjadę, dlatego tak długo się wahali. Mam nadzieję, że Hiszpania ich nie zawiodła, choć zobaczyli dopiero niewielką część, tego, co jest tu zobaczenia warte. Dlatego też między innymi nie miałam czasu na pisanie. 

Poza tym przyszła wiosna. Teoretycznie 21 marca, a praktycznie dziś ją poczułam, bo było naprawdę ciepło i wreszcie nie lało. Znów mogłam wziąć swój rower i pojechać "w pole", nie tylko po zakupy. Łąki są zielono-żółte. W tym roku dużo padało, zatem dużo jest kwiatów, a to dopiero początek! Początek wiosny i tej lepszej części roku, obfitującej w fiesty, siedzenie w barach na zewnątrz, grillowanie, plażowanie, niedzielne popołudnia na basenie, podróże letnie. Sangrię, zmianę kozaków na sandały ( chyba dopiero za półtora miesiąca), mojito. Tak! Zaczęła się wiosna! Lubię to!