piątek, 23 grudnia 2016

pierogi, czyli krótka rzecz o świętach

Lepię pierogi, jeden po drugim, praca nuda i ciężka, żmudna powolna, ale przenosi mnie w inny świat. Świat wspomnień i tradycji, bo pierogów nie robi się na co dzień, tylko od święta, od czasu do czasu, może raz do roku, może dwa…

Nie lubię Świąt!  Wiele osób ciągle to powtarza, co roku i regularnie. A ja się zastanawiam, a właściwie dlaczego, czemu nie lubisz Świąt? Co cię boli w te święta? Czy fakt, że jesteś o rok starszy? Czy ten czas coś ci przypomina,  kogoś dziś ci brakuje przy stole?
Babci, dziadka, cioci, matki, ojca, dziecka? Męża, którego już nie ma, związku, który się nie udał?

Wtedy pustka jest widoczna bardziej niż w jakikolwiek inny dzień, samotność pali jak żelazo na skórze, nie ma, nie ma i nie będzie.

A tak prosto było być dzieckiem, kiedy żyli wszyscy, a ty miałeś tysiąc planów i marzeń. Szelest papierów przy rozpakowywaniu prezentów, samochodzik, lalka, pajacyk, czekoladka.

Dziś czekoladka jest tylko 70 % kakao, gorzka. Bardzo gorzka. Ale zawsze to czekolada.

Nie ma czasu, żeby porządnie posprzątać, ugotować, ulepić  te cholerne pierogi jak należy, jest tylko praca, tu i teraz, tysiąc obowiązków.  Kolejki w sklepach, kolejki w supermarketach, prezenty na ostatnią chwilę, przepłacanie, niezadowolenie, wymiana, zmiana. Potem przeceny.

Myślenie o myciu okien, albo o nieumyciu. O praniu firan, o prasowaniu.
A może by tak inaczej? Niestandardowo?

Prezenty zawsze można kupić wcześniej, okna umyć wiosną, firanki wyprać jak rzeczywiście są brudne. I polubić święta, choć troszkę. Na niewygodne pytania rodziny, uśmiechać się lub po prostu nie odpowiadać.

Ile jeszcze razy  będziesz dzielić się opłatkiem z babcią? Ile razy będziesz niezadowolony z prezentu od cioci? Ile jeszcze razy barszcz będzie za ostry, a pierogi za mdłe? 

Dziś jest Wigilia, tu i teraz, kolejny raz, kolejny dzień, tak jakby to było wczoraj, a nie jest. Jest znowu, to samo, a jednak inaczej. Bo inni ludzie są dziś przy tym stole, jedni ubywają, drudzy przybywają. Jest tu i teraz, twoja rodzina, twoi najbliżsi, tacy jacy są, ale jednak są. Nie szukaj dziury w całym, zapomnij o rzeczach, które wkurzają, może za rok nie będzie na kogo narzekać?

piątek, 2 grudnia 2016

No tires la toalla. Nie poddawaj się.

Jesienna ciemność i koniec roku sprzyja refleksjom o przemijaniu. Co zrobiłeś w ciągu ostatnich 12-stu miesięcy? Co się udało, a co nie. 

Bilans wychodzi dość kiepsko. Jakoś w pierwszej kolejności myślę o rzeczach, które się nie powiodły. Znowu brak pieniędzy, żadnej stałej pracy, bardzo dużo porażek na gruncie osobistym. Lista osób na których się zawiodłam przynajmniej potroiła się. A może z wiekiem człowiek staje się zbyt wymagający... 

Od dawna nie robię noworocznych postanowień, choć owszem mam plany. Myślę też, że kiedyś więcej się działo, bo świat wydawał się większy, nieskończony. Do zdobycia. Szkoła, matura, studia, ciągle coś i szybko. Dużo zmian. W pewnym wieku czas, jakby zwalnia, zaraz ktoś powie: „Masz dopiero 30 lat, wszystko przed tobą.” Może i tak, a może i nie. Jeśli czegoś się nauczyłam w 2016 to, to że słodka nuda i rutyna lepsze są od problemów. Od nieprzespanych nocy i stresu. Że czasem lepsze jest wrogiem dobrego. Zmieniać coś za wszelką cenę jest bez sensu.  Trzeba wybaczać, ale zawsze należy sobie zdać pytanie: czy warto? Trzeba zrezygnować z niektórych osób, nie dlatego że nam na nich nie zależy, ale że im nie zależy na nas.

Czasem sukcesem są małe rzeczy. Każdy je ma, można sobie je uświadomić zamiast skupiać się na porażkach. Porażki zawsze wydają się ogromne, a życie to raczej drobnostki. Nie nauczyłem się suahili, ale nauczyłem się gotować. Nie awansowałam, ale znalazłam czas dla swoich dzieci. Nie zrobiłam nic wielkiego, ale kończę rok w zdrowiu, z dachem nad głową i u boku tego samego mężczyzny. 

Mój malutki sukces to nauczenie się obsługiwania maszyny do szycia, nie szycia nawet, bo to za dużo powiedziane. Jak zobaczyłam pierwszy raz jak się nawleka igłę, to odłożyłam maszynę w kąt. Potem znowu spróbowałam i ponownie ją odłożyłam, nawet chciałam ją sprzedać. Któregoś dnia udało mi się nawlec nici, choć jak zaczęłam szyć, to wszystko się plątało. Wściekłam się i znowu ją odłożyłam. Aż nadszedł dzień, że udało się coś przeszyć, a nawet zwężyć bluzkę. Bardzo mała rzecz, ale cieszy. Uczy cierpliwości i dokładności. Nie dziś, to jutro, ale próbuj. Po trochu, po mału, stopniowo. 

W Hiszpanii jest takie powiedzenie „tirar la toalla”, znaczy dosłownie rzucić ręcznik, a chodzi o to, by nigdy się nie poddawać. No tires la toalla. Nie rezygnuj. Nie poddawaj się. To był właśnie taki rok, przynajmniej dla mnie, nie rzucania ręcznikiem. W końcu nigdy nie wiadomo kiedy wpadniemy do wody i ręcznik będzie jak znalazł.




piątek, 4 listopada 2016

sen o czterech kobietach- kilka wierszy o cierpieniu

SEN O CZTERECH KOBIETACH


Macierzyństwo

Śniło mi się, że płakałaś
a łzy były czerwone
i bardzo cierpkie w smaku,
spływały do plastikowej miski.

Za każdą twoją łzę
podaruję ci dziesięć moich,
będą słodkie jak cukrowa wata,
którą sprzedaje się czasem
pod cmentarzem
w Dniu Wszystkich Świętych.



Dom

Śniło mi się, że go zabiłaś
ostrym, czerwonym nożem
do krojenia mięsa.

Tchnienie twojej ulgi 
było głośniejsze niż jego krzyk,
usłyszał to Bóg 
i niebieskie sińce pod oczami
zamienił w motyle.

Odleciały do samego 
piekła.




Wojna

Śniło mi się, że myłaś podłogę
szorowałaś ją
na wypadek, gdyby przyszedł ktoś
znienacka.

Wszystkie ogłupiające czynności
są lepsze niż cisza.

Otworzyłaś szafę 
i poprawiłaś koszule,
na wypadek
gdyby jednak...

Ugotowałaś zupę 
dla co najmniej trzech osób.

Zmieniłaś pościel
w cichej nadziei, 
że nie będziesz
spać sama.

A on walczył za nieswoje ideały
I odchodził myśląc o misce
twojej, ciepłej zupy.



Wdowa

Śniło mi się, że on wrócił
w jak zwykle, dziurawych skarpetkach,
z workiem pozbieranych kamieni
zamiast kwiatów.

Trochę wychudzony,
ale uśmiechnięty.

Wyskoczyłaś na niego z pretensjami,
bo znowu nie zdjął butów 
i pobrudzi dywan.

Wtedy zauważyłaś,
że on nie zostawia żadnych śladów
i nagle zrobiło się chłodno
jak w środku zimy. 





czwartek, 27 października 2016

Águila Roja- bohater nie naszych czasów ( kilka słów o popularnym, hiszpańskim serialu )

Coś się kończy, coś się zaczyna. Dziś jednak zdecydowanie się kończy. Co prawda chodzi tylko o serial, ale jakoś tak smutno pożegnać się z jego bohaterem. W każdy czwartek śledziłam losy iberyjskiego Robin Hooda, Águila Roja ( Czerwony Orzeł). Towarzyszył mi od pięciu lat, odkąd przyjechałam do Hiszpanii. Można powiedzieć, że dzięki niemu szlifowałam swój hiszpański. Często przy okazji prasowałam, taka moja czwartkowa tradycja, film i prasowanie. Águila Roja stała się częścią mojego życia, przyzwyczaiłam się do niego jak do kumpla. Prawie nie śledzę seriali, a jak już oglądam, to bez emocji i bez przekonania, a tu jednak dałam się zauroczyć. Nie mogę też pozbyć się wrażenia, że czas upływa za szybko. To już pięć lat, aż pięć lat. 




"Águila Roja" to serial produkcji hiszpańskiej emitowany od 2009 roku, jego głównym bohaterem jest właśnie Czerwony Orzeł, człowiek, który na co dzień jest nauczycielem, a po godzinach zakłada czarny płaszcz i walczy ze złem tego świata. Akcja dzieła toczy się w XVII w. zatem jest to świetna okazja, żeby zaobserwować życie i zwyczaje ówczesnych mieszkańców Hiszpanii. Nie można się nudzić oglądając, ciągle ktoś walczy, umiera, cudownie zostaje ocalony, jest dużo przemocy, sceny tortur, ale też miłość, namiętność, seks. Głównymi bohaterami są, oprócz Águila Roja, jego pomocnik i wierny towarzysz Satur, piękna Margarita- obiekt westchnień Czerwonego Orła, księżna Lukrecja i Hernan- oboje źli do szpiku kości, ale nie da się ich nie lubić, bo są bardzo barwni. A także wstrętny kardynał, rodzina królewska i wielu innych. 


Motyw walki dobra ze złem, tak oklepany, cały czas przewija się w serialu. Choć Águila Roja szuka zemsty i prawdy o swojej przeszłości, nie przejdzie obojętnie obok niesprawiedliwości i uciemiężonego ludu. Mężczyzna jest w stanie oddać ostatni grosz, żeby komuś pomóc. Mężczyzna nie byle jaki, bo przystojny, honorowy, inteligentny, waleczny, wysportowany, przewidujący, romantyczny, po prostu bohater. Może dlatego tak podobał mi się ten serial, bo w prawdziwym życiu mało jest takich osób. Mało jest bohaterów w tych ponurych czasach.




P.S. Serial dostępny również w Polsce, dla fanów historii i tęskniących za bohaterami.

środa, 19 października 2016

język wachlarzy

Wachlarz, wynalazek z Dalekiego Wschodu, służący do schłodzenia się w upalne dni, w Hiszpanii tak popularny jak wino. Nie znam osoby, która nie miałaby przynajmniej jednego. Rozdaje się go na weselach jako prezent dla gości, jako pamiątkę. Wachlują się nie tylko starsze panie, ale i młode dziewczyny. Wciąż produkuje się je w Andaluzji i w Walencji. Niektóre wachlarze, to prawdziwe dzieła sztuki.



Ciekawostką jest, że wachlarz nie tylko służył do tego, by ugasić żar gorącego dnia, ale w XVIII-XIX w. był narzędziem komunikacji i ułatwiał flirt między kobietą, a jej kochankiem, zarówno aktualnym jak i przyszłym lub niedoszłym. 
Oto mały słownik języka wachlarzy:

-Trzymać wachlarz prawą ręką z przodu twarzy: Podążaj za mną.

-Trzymać wachlarz lewą ręką z przodu twarzy: Chcę cię poznać.

-Przytrzymać go przy lewym uchu: Zostaw mnie w spokoju.

-Przesuwać go po czole: Zmieniłeś się.

-Poruszać nim lewą ręką: Obserwują nas.

-Przełożyć go do prawej ręki: Jesteś odważny. 

-Wachlarz wypada z ręki: Nienawidzę cię.

-Poruszać nim prawą ręką: Pragnę innego mężczyzny.

-Pocierać wachlarzem o policzek: Kocham Cię.

-Pokazać zamknięty wachlarz: Kochasz mnie?

-Pocierać nim o oczy: Odejdź, proszę.

-Dotykać palcem krawędzi wachlarza: Chcę z tobą porozmawiać.

-Opierać go o prawy policzek: Tak.

-Opierać go o lewy policzek: Nie.

-Zamykać i otwierać wachlarz: Jesteś okrutny.

-Zostawić wachlarz, żeby swobodnie zwisał: Zostańmy przyjaciółmi.

-Wachlować się powoli: Jestem mężatką.

-Wachlować się szybko: Mam narzeczonego.

-Opierać wachlarz o usta: Pocałuj mnie.

-Powoli go otworzyć: Zaczekaj na mnie.

-Otworzyć go lewą ręką: Przyjdź do mnie i porozmawiajmy.

-Uderzać zamkniętym wachlarzem o lewą rękę: Napisz do mnie.

-Półzamknięty wachlarz w prawej ręce położony na lewej ręce: Nie mogę.

-Otwarty wachlarz zasłaniający usta: Jestem sama.


wtorek, 18 października 2016

calimocho i Nagroda Nobla

Calimocho to stary hiszpański wynalazek, mieszanka wina z coca-colą lub fantą, podobne do tinto de verano, czyli wina z fantą lub wodą gazowaną i martini. Dlaczego o tym wspominam, bo widziałam dowcip, który bardzo mi się podobał. A brzmi on mniej więcej tak:
Barack Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla za dobre chęci, Bob Dylan dostał Nobla za literaturę. Nagroda dla twórcy calimocho w dziedzinie chemii jest już blisko...


poniedziałek, 26 września 2016

prawo do cierpienia w spokoju, to również twoje prawo

Widziałam ją w sobotę. Zmęczona, przygnębiona, z podkrążonymi oczami. Schudła i jak powiedziała: Nadal dochodzę do siebie. Choć nie jest mi jakoś specjalnie bliska, tak bardzo było mi jej żal, że zamiast zadawać niepotrzebne pytania, miałam ochotę ją tak po ludzku przytulić. J. ostatnie dni spędziła w szpitalu, bo poroniła. Nacierpiała się i miała bolesny zabieg. Nie wdawałam się w szczegóły i nie dopytywałam co i jak, gdyż nie sądzę, aby chciała o tym mówić i wracać do tematu. Poza tym dodatkowo przygnębia ją fakt, że znowu się nie udało, już bardzo długo stara się o dziecko.

Pewnie specjalnie nie myślałabym o tym i nie miała jej smutnego spojrzenia przed oczami, gdyby nie to, iż w mojej ojczyźnie komuś przyszedł do głowy okrutny pomysł, który w praktyce chce zabronić kobietom nawet cierpieć w spokoju. Ktoś nie chce pozwolić na przeżywanie swojego bólu i rozpaczy w ciszy, bez podejrzeń o "zbrodnię". A może także nie tylko samotnie, a w towarzystwie śledczych i policji.

Tyle czytam o krajach, w których kobiety traktuje się gorzej niż psa i nagle okazuje się, iż to samo może nastąpić w moim kraju. W imię czego? Obsesji kilku szarlatanów? Modlę się, żeby wrócił zdrowy rozsądek, bo nie chcę martwić się o moją siostrę, przyjaciółki, koleżanki, a nawet obce kobiety. To nie są żarty, to nie jest żaden temat zastępczy jak ktoś chce wmówić, decydowanie o swoim ciele, życiu, zdrowiu, to nasze święte prawo. Nie dajmy sobie odebrać godności. 

czwartek, 25 sierpnia 2016

Skrawki

Skrawki

Dziś jestem domem 
w którym nigdy nikt nic nie ugotuje. 
Gwoździem na ścianie. 
Pustką po obrazie, 
który roztrzaskał się na miliony kawałków. 
Pyłkiem na kocu. 
Czarnym włosem 
niezgraniętym przez tydzień z wanny. 
Drzwiami prowadzącymi już donikąd. 
Szkłem bez okna, 
oknem bez szkła. 
Prętem wystającym z łóżka. 
Ciszą tak namacalną, że aż pękają uszy. 
Gwieździstym niebem, 
bo nie ma już dachu. 

Nie ma już dachu, 
jest tylko niebo. 



Pamięci ofiar trzęsienia Ziemi we Włoszech, 25.08.2016. 

czwartek, 4 sierpnia 2016

lato, które już nigdy nie wróci

Smak cierpkich malin, takich co powinny być słodkie, ale nie są, bo nie zdążą dojrzeć. Wścibskie łapska zerwą je zanim smak zamieni się w cukier. Albo może znów za dużo padało? Sierpień, Rożnów, Polska, lata 90-te. Choć ten czas wydaje się tak odległy, co roku letnią porą tęsknię za wakacjami w tamtym miejscu, za beztroską dzieciństwa, domem pani Wandy, dziadkami i krowim gównem na łące.

Rożnów, rodzinna wieś babci, Beskid Sądecki. Spędzałyśmy tam z siostrą całe lato. Dom, który był a jednocześnie nie był naszym domem, bo należał do przyjaciółki babci. Ogromny teren, orzech włoski, czerwona porzeczka, jabłoń, maliny za płotem. Śliwy. I świerki. Zapach stęchlizny w piwnicy, stary, nigdy nieużywany piec, leżaki, graty, graciki. Świat słoi i słoików, konserw  i przetworów, gruszki w zalewie, ogórki, śliwki, papryki. Konserwy tak zakonserwowane, że nie da się ich już otworzyć. Pamiętające koniec lat 80-tych. Patrzące na ciebie warzywa i owoce, tak jakby wiedziały, iż nigdy ich nie zjesz, napawające się swoją nieśmiertelnością. 

Kolejna część piwnicy, a w niej wszelakie narzędzia, smary,  pokrętła, śrubki, śrubokręty, kolejne słoiki, tym razem puste, ewentualnie z resztkami zasuszonego pająka. Pająki, tysiące pająków, krzyżaki, ogrodniki, kosarze. To był ich raj, miały tam błogi spokój, mogły spokojnie tkać swoje sieci, w oknach, drzwiach, schowkach, w pokoju tysiąca narzędzi. 

Kuchnia na parterze, a  w drzwiach puszka groszku służąca za podpórkę. Ktoś ją tam kiedyś postawił i tak została, rok, dwa, trzy, potem przestaliśmy liczyć. Była jak mebel, członek rodziny, część domu. Nikt jej nie wyrzucał, została tylko przesuwana. Groch dawno już usechł na wiór, albo zgnił, a puszka przetrwała, lata. 

Na piętrze okno, nieszczelne, gdyby mocniej popchnąć, to by wyleciało. W nim stare, robocze spodnie. Prowizoryczne uszczelnienie, gacie. Kolejna nieśmiertelna rzecz w tym magicznym domu. Gacie, z plamami po farbie, szare, albo bure, a może i te dwie rzeczy naraz. Wisiały tam wiekami, kolejny członek rodziny, pamiętam jak w końcu zostały zdjęte, a dom porządnie uszczelniony, to już nie było to. 

Ostatnie piętro, gdzie spałyśmy z siostrą, pokój na strychu, gorąco jak w piekle, jak otworzyłaś okno, to wlatywały komary. Jak zamknąłeś, można się było żywcem udusić... Salon, kuchnia, w której babcia stała w majtkach i biustonoszu gotując zupy nawet jak za oknem było 30 stopni. Obiad zawsze musiał być, zupa, pierogi, mizeria. Łazienka, w zasadzie nigdy sprawnie nie funkcjonująca, więc trzeba było myć się w misce. Tysiące misek, do mycia, do zmywania, do prania. Zlew w kolorze zgniłej zieleni i zawsze zimna woda. 

Dziadek pijący piwo i rozwiązujący krzyżówki, siedzący w brązowych gaciach, których nie chciał nigdy wyrzucić. To właśnie z nim pierwszy raz piłyśmy z siostrą piwo, bo dziadek pozwalał oblizywać nam piankę. Z nim chodziłyśmy też do tzw. klubu, kiosku, w którym kupowało się gazety, pocztówki i piwo. Wciąż pamiętam panią z kiosku, korpulentą brunetkę, zawsze uśmiechniętą. Czasem dziadek kupował nam lody, ale i tak wolałyśmy piankę z piwa. 

Kiedy byłyśmy naprawdę małe dziadek jeszcze pracował, co oznaczało, że był z nami tylko w weekendy. W każdy sobotni poranek siadałyśmy na ganku i od rana wypatrywałyśmy dziadka. Szukałyśmy wzrokiem białego fiata. Każdy przejeżdżający samochód wydawał nam się dziadkiem. Kiedy wreszcie przyjeżdżał, radościom nie było końca. Dziadek, dziadek! Przywoził nam słodycze, owoce i banany, za które dostawał od babci opierdol, gdyż były zbyt dojrzałe, z czarnymi prążkami. 

Z babcią uwielbiałam chodzić po wsi na plotki, choć miałam zaledwie 10 lat, wszystkie informacje wsiąkały we mnie jak gąbka. Historie śmierdzącej pani Agnieszki, kobiety, która tak cuchnęła, że czasem zastanawiam się jak mogła znaleźć męża. Opowieści pani Zosi, koleżanki babci, która się rozwiodła i opowiadała wszystko w najmniejszych szczegółach. O tym jak dzieliła linijką mieszkanie, jak kuchnię miała w salonie, a łazienkę w kuchni. Te magiczne wieczory kiedy chodziłyśmy z babcią po mleko, słuchając z kolei  jej wspomnień z młodości. Nigdy nie zapomnę tych rozmów, bo to właśnie one pomogły mi zrozumieć, co jest w życiu najważniejsze. Rady babci mam w pamięci do dziś, przede wszystkim te na temat mężczyzn. "Pamiętaj Aniu, unikaj głupków i dziadów."

W każdą sobotę u brata babci, wujka Józka, odbywała się mała impreza. Kolacja, wódka, śpiewy i znów te cudowne opowieści. Czasem byłam już tak śpiąca, że nawet włożenie do oczu zapałki by nie pomogło, ale nadal słuchałam. Uwielbiałam słuchać, choćby najgłupszych rzeczy na świecie. Ballady, historie, opowieści, opowiastki... 
Nieraz robiliśmy wspólne ognisko, pieczone ziemniaki, kiełbaski, śpiewanie. Dziadek po drodze gadał głupoty, zatrzymywał się w krzakach na siku, myśmy umierały ze zmęczenia, ale byłyśmy szczęśliwe. Po drodze mijałyśmy stawy i słychać było żabi koncert. Kumkanie, pieśni godowe, rechoty. Gdy otworzyło się okno, oprócz tego, że wlatywały komary słychać było owe żaby i świerszcze. Najpiękniejsze melodie lata. 


piątek, 8 lipca 2016

wieczory kawalerskie w Hiszpanii

Faceci biegający z gołą dupą? Tak, zapraszam do Hiszpanii. Może będziecie mieli okazję trafić na wieczór kawalerski, jeśli wybierzecie się gdzieś nad morze. Wieczór kawalerski, po hiszpańsku despedida de soltero , czyli pożegnanie kawalera. Jak sama nazwa wskazuje nie jest to jeden wieczór, tylko całe pożegnanie. Na ogół zaczyna się w piątek wieczorem, a kończy w niedzielę... wieczorem, akurat tak, żeby zdążyć wrócić w poniedziałek do pracy. 

O wieczorach panieńskich nie piszę, bo wiem, że nie są tak widowiskowe jak kawalerskie, trwają jeden wieczór, raczej rzadko się zdarza, aby trwały trzy dni... I dziewczynki zachowują się spokojniej.

Wieczór kawalerski, czy panieński to zawsze wielka niespodzianka dla bohatera, zostaje porwany z zaskoczenia, ma chwilę, żeby spakować najpotrzebniejsze rzeczy i adiós, jedziemy.  

Jedziemy do innego miasta, gdzie nikt nas nie zna i nie rozpozna na ulicy, żeby robić co się chce. Moim zdaniem najfajniejsze imprezy są latem, wtedy można wyskoczyć nad morze. Pierwszą, najważniejszą rzeczą jest strój. Wszyscy są poprzebierani, oczywiście Pan Młody się wyróżnia. Na ogół faceci odziani są w śmieszne koszulki  z nadrukiem. I zabawnymi hasłami w stylu: Game over. Czy wizerunkiem facjaty przyszłego męża. Najbardziej oryginalnym strojem jaki widziałam, był strój krewetki , Pan Młody chodząca kreweta. 

Na plaży zdarzają się też stroje żabki, seksownie wycięty, wściekle zielony kostium, zasłaniający tylko przód, z uroczo wrzynającym się w tyłek sznurkiem od stringów. I są oczywiście takie balangi, które kończą się striptizem zarówno ze strony bohatera wieczoru jak i gości. Stąd mieszkańcy, co bardziej imprezowych miejscowości, skarżą się na tego typu eventy. A dzieją się rzeczy różne, przeróżne... Striptiz, krzyki i wrzaski, rzyganie, gdzie popadnie, skoki z balkonów do basenu na dole hotelu, popularne bardziej wśród obcokrajowców niż Hiszpanów, ale jednak. 

Przejdźmy jednak do sedna,  po porwaniu, chłopcy idą na kolację, impreza się rozkręca. Czasem już w piątek ledwo żyją, ale na ogół starają się zarezerwować siłę na sobotę. W sobotę rano najczęściej w planie jest aktywność fizyczna, paintball, basen, etc. Zaś wieczorem, hulaj dusza, piekła nie ma. Kolacja, z występem, ze striptizem, lub bez, panienki, używki, co kto lubi i na co pozwala mu budżet, bo weekend taki czasem jest droższy od samego wesela.  Niestety, nie mogę zdradzać szczegółów tego typu spotkań, bo nigdy na żadnym z nich nie byłam osobiście. A to, co się słyszy, to tylko niewielki fragment tego, co się dzieje  w rzeczywistości. Oglądaliście film Kac Las Vegas? Nie trzeba jechać do Las Vegas, w Europie wystarczy Hiszpania...

środa, 6 lipca 2016

od A do Z

Codzienność, nuda. Rutyna. Czynności od A do Z. Pieprzony jogurt na śniadanie, albo banan. Praca. Nauka. Sport. Obiad, drzemka, kolacja. Zakupy, gotowanie. Sranie. Prysznic. Zakupy. Wynieś śmieci. Dziś poniedziałek, wypierz rzeczy kolorowe. Dziś wtorek, wypierz rzeczy czarne. Czwartek prasowanie. Kolacja z przyjaciółmi. Serial. Piątek, wino,  szum w głowie. Film i sen. Weekend. Trochę spokoju. Seks? Dwa drinki, może trzy. Kac. Obiad. Znowu niedziela. WitaminA B12. Paracetamol. Gdzie się podział ten tydzień?


Jogurt na śniadanie. Banan? Łapię autobus, nie łapię. Nudzę się  w pracy. Nie pracuję, jestem znudzona jej szukaniem. Mój facet to dupek. Nie mam nikogo, zawsze jestem sama. Nie mam pieniędzy. Nie wiem już co robić  z pieniędzmi, brakuje mi dziwek, którym chciałbym zapłacić.  Tak bardzo chciałabym mieć dziecko, odmieniłoby moje życie. Ku...., nie daję już rady z piątką bachorów. Dałbym wszystko, żeby mieć więcej czasu. Dałbym wiele, aby więcej zarabiać, na nic mi nie starcza. 


Ile jeszcze zostało mi dni? Zdążę zobaczyć kwitnące bzy? Chciałbym zobaczyć je ostatni raz. Kiedyś myślałem, że wszystkie moje problemy skończą się jak zostanę dyrektorem X, a tu życie potoczyło się inaczej. Nie mam dziś ani pieniędzy, ani zdrowia. Miałem nadzieję, że jak ona mi wybaczy, wszystko potoczy się inaczej, a tu nic nie będzie już tak jak dawniej. 

-Kocham Cię, bardzo Cię kocham. Jutro idę na wieczór kawalerski, wrócę za dwa dni, zostaniesz sama.
-Proszę Cię zostań ze mną, tak rzadko jesteśmy razem. 
-Nie, idę. Nie przesadzaj.
Ciągle mówi mi, że mnie kocha. Niby niczego mi nie brakuje. A jednak, ciągle jestem sama. Jak nie praca, o co oczywiście nie mogę mieć pretensji, to impreza, jak nie impreza, to delegacja, jak nie delegacja, to wieczór kawalerski. Jestem sama i nawet to lubię. Mam czas dla siebie, na swoje hobby, zachcianki, biżuterię, perfumy. Chyba powinnam być szczęśliwa, w końcu niczego mi nie brakuje. Twoja praca, twoje pieniądze, twoje decyzje. Tak, tak kochanie, może być. Tak, tak kochanie, nie przejmuj się. Tak, tak kochanie, ja to zrobię, ty odpocznij. Tak, tak kochanie, nie musimy o tym dziś rozmawiać. Tak, tak kochanie. Wszystko jest dobrze, ciągle jestem sama, w końcu do wszystkiego się można przyzwyczaić. 

Zrezygnowałam z kariery dla swoich dzieci, ciągle tylko był dom. Obiadki, sratki. Pranie i sprzątanie, wysyłanie dzieci do szkoły, potem ich studia, nauka. Książki, biblioteki, korepetycje. Praca męża. Wspieranie wszystkich od rana do wieczora. Lubiłam rysować. Zostawiłam to, bo zwyczajnie przestało mi starczać na to czasu. Obiadki, sratki. Korepetycje, angielski, gra na gitarze, pianino. Dzieci dorosły, maż się zestarzał. Żadne do mnie nie dzwoni, a jak już zadzwoni, to rozmowa jest bardziej sucha niż sierpniowa trawa. Jak się masz mamo? Wszystko Ok?

Dlaczego nigdy nie chcesz ze mną rozmawiać? Wiesz, że nie wszystko jest na wieczność? Dziś jestem twoja i pijemy razem kawę, kochamy się, kłócimy. Sprawy, które wydają ci się tak oczywiste, jak pocałunek na dobranoc, przestają być oczywiste. Nie patrzymy sobie w oczy. Nie słuchamy się nawzajem. Nie chcę już głaskać cię po karku , tak jak ty przestałeś troszczyć się o mnie. Nie pytasz nawet z kim wychodzę i kiedy wrócę. Już nie mówimy w naszym języku. Nie mówimy w żadnym, oprócz języka pretensji i żalów. Rutyna, codzienność, nuda.  Czynności od A do Z. Rzeczy, które chronią nas od szaleństwa, bo w nich znajdujemy sens. A, B, C, D. Wstaje dzień, świeci słońce, zapada zmierzch, pada deszcz. Czynności do A do Z. Codziennie nas ocalają, ale też sprawiają , że nie potrafimy wyjść poza schemat, zapominając dlaczego coś robimy. Dlaczego głaszczę cię po karku? Dlaczego całuję cię na dobranoc?

I nagle wypadam z tej karuzeli, ze spirali, z rutyny, nudy, dzieje się coś, niekoniecznie z pozoru dobrego, ale wypadam. Upadek boli, a im szybciej kręci się karuzela, tym bardziej. Ktoś wylewa kubeł zimnej wody. Twoje życie nie musi tak wyglądać, może przestało bawić cię jedzenie bananów na śniadanie, a może rzygać ci się chce od lekcji pianina, od potakiwania mężowi, od głaskania po karku, gdy nic nie czujesz? A może skończył ci się już paracetamol. 




środa, 22 czerwca 2016

mniszki i mlecze

Gdyby nie on, nadal nie rozróżniałabym mlecza od mniszka lekarskiego. Nie wiedziałabym też, że jedną z pierwszych roślin, jakie pojawią się wiosną w Polsce, jest złoć żółta. Ani czym jest laminacja, ani  że zapach skoszonej trawy można sprowadzić do jednego tylko słowa - kumaryna. 

Dzięki niemu znam wszystkie nazwy drzew, roślin, zwierząt i mnóstwo interesujących faktów o świecie, które moim słuchaczom otwierają gały ze zdziwienia, ale nijak pomagają mi w życiu. Na niewiele w praktyce zdaje się nauka i zainteresowanie tym, co cię otacza, jedynie możesz zostać uznany za świra. Na niewiele zdaje się też uczciwość i bycie honorowym, które się od niego nauczyłam. Lepiej by było wiedzieć jak zrobić oszałamiającą karierę i zarabiać kupę pieniędzy. Było by łatwiej znosić porażki, iść po trupach do celu, umieć wyciągać korzyści dla siebie. A tu jednymi z ważniejszych rzeczy, które nauczyłam się od ojca, jest ciekawość świata, zamiłowanie do czytania, uczciwość, a  i jeszcze jedno- złośliwość połączona z sympatią tylko do wybranych ludzi i antypatią do kretynów, debili, buców i baranów. 

Pamiętam jak bardzo denerwowały mnie jego liczne uwagi i pouczenia: "Nie tym nożem kroi się chleb.", "Czemu ubrałaś się tak na czarno? Co to żałoba?", "Masz za duży dekolt, za bardzo się wymalowałaś", "Za bardzo się wyperfumowałaś", "Czemu tak późno chodzisz spać,czemu tak długo śpisz?", "O której wrócisz?" ( pytanie nadal się pojawia, mimo iż skończyłam już 30 lat), "Tylko wiesz, nie przesadź z alkoholem" i moje ulubione, mówione do mnie i do siostry: "Dziewczynki, idziemy spać."

Słowa powtarzane jak zaklęcia, które miałyby ochronić ode złego. Dziś wspominam je z uśmiechem na ustach, bo teraz nikt się tak o mnie nie martwi. 

Kiedy miałam 10 lat myślałam, iż inaczej będę wychowywać swoje dzieci, że nie chciałabym być ani taka jak mój ojciec, ani jak moja matka. Dziś wiem- jestem do niego podobna bardziej niż mi się wydaje. Z perspektywy czasu dostrzegam również wszystko, co dla mnie zrobili rodzice i życzyłabym wszystkim mieć taką rodzinę. Nie zamieniłabym mojego taty na żadnego innego, nawet gdyby inny nauczył mnie lepiej radzić sobie w życiu. W końcu w dużej mierze, dzięki mojemu ojcu, jestem dziś kim jestem. I jako nieliczna odróżniam mniszki od mleczy. 

piątek, 22 kwietnia 2016

kryzys 30-latki

-Planujecie dziecko?/ Kiedy będziecie mieć dzieci?
Nic mnie tak nie wkurza jak tego typu pytania, nie obchodzi mnie kto je zadaje. Po prostu mnie denerwują, bo czuję się winna, kiedy je słyszę. 
Albo: ile masz lat? 30? A to masz jeszcze 3 lata. 
Mam albo nie mam, myślę wtedy. 

Z tego, co pamiętam, nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nie wiem czemu, ale wizja ta mnie przerażała od zawsze. Myślałam, że z wiekiem mi przejdzie, a tu jest "coraz gorzej". Z każdym dniem bardziej utwierdzam się w swoim przekonaniu i wyborze. Nie czuję się ani niespełniona, ani gorsza, bo nie mam dzieci i w ciągu najbliższych 5 lat ich nie planuję. A jednak coś jest nie tak. Coś nie pozwala mi do końca cieszyć się moim spokojem. 

-Jak skończyłam 30 lat, pojawił się mały kryzys- zwierzyła mi się ostatnio 31- letnia hiszpańska koleżanka.
- U mnie też- stwierdziłam ze smutkiem.
-Wiesz, że to nie przez nasze zmarszczki, ani inne pierdoły, świadomie lub podświadomie myślimy o naszym zegarze biologicznym. O tym, że zostało nam niewiele czasu, jeśli chciałybyśmy mieć dziecko.
Wzdycham i potwierdzam. Facetowi wszystko jedno, kobiecie nie.

Czy gdyby nie presja społeczna, w ogóle byśmy o tym myślały? Przejmowały się? Czy gdybym nie widziała dzieci moich koleżanek, też tak często bym o tym myślała? Nie wiem...
Znam dużo kobiet, które nie lubią dzieci, sporo, które nie chciały długi czas, a potem, gdy urodziły, oczywiście oszalały na ich punkcie. Sporo też takich, które żyją tylko dla 10 swoich dzieci.

Pamiętam moją rozmowę z jeszcze jedną koleżanką 2 lata temu. 
- Chcesz mieć dzieci?- zapytała.
-Yyyy nie wiem, właściwie to za nimi nie przepadam.
- Ja też nie, prędzej podejdę do psa, niż do dziecka, poza tym nie chcę ani porodu, ani karmienia, ani niczego w tym rodzaju. I co się stanie z moim ciałem?
Co za ulga, wreszcie ktoś powiedział to wprost. Może za 10 lat zmienimy zdanie, ale może nie?  W końcu mogę z kimś porozmawiać bez głupiego usprawiedliwiania się. Nie jestem jedyna, hurra! 

Nie chcę mieć dzieci, choć uwielbiam dzieci moich przyjaciół i uważam, że są najcudowniejsze na świecie. Lubię kupować im ubrania, książki i nic nie sprawia mi takiej radości jak ich uśmiech, ale... nie czuję się gotowa na to by sama być matką i nie wiem czy to się zmieni z dnia na dzień. Nie jestem przez to mniej kobietą, niż ta która ma dwójkę dzieci, czy dziesiątkę. Ani ta, która by chciała, a zwyczajnie nie może... Nie sądzę też, iż 30- latka, która nie urodziła pierwszego dziecka powinna czuć się wybrakowana. Niestety społeczeństwo daje ci odczuć coś innego. 

Takim samym szacunkiem mogę darzyć bezdzietną kobietę, samotną matkę, jak i rodzicielkę piętnastu. Każda z nas jest inna, każda z nas dokonała swojego wyboru.



Z dedykacją dla polskich kobiet. Dziewuchy dziewuchom! Róbcie swoje. 

czwartek, 10 marca 2016

kobiety zapomniane przez Boga

"-Udaje mi się połączyć karierę sportowca z rolą matki."- powiedziała jedna z atletek przygotowująca się do występu w olimpiadzie. Na co oburzył się Enrique, mówiąc, że mężczyznom też się udaje i nigdy się o tym nie mówi. W związku z czym oburzyłam się ja. 

 Kariera i wychowanie dzieci w Hiszpanii to fikcja. Co zrobisz z czteromiesięcznym dzieckiem? ( Urlop macierzyński trwa 3 miesiące) Wrócisz do pracy? A jak wrócisz, to ci zredukują godziny, a potem zwolnią. A jak wychowywać dzieci kiedy się pracuje od 9.00 do 19.00, mało tego czasu zostaje. 

 Zresztą to nie tylko problem Hiszpanii, ale wielu krajów. I nie zgadzam się, że problem dotyczy mężczyzn. Głównie dotyczy kobiet. Niestety. Jeszcze nie słyszałam o zwolnieniu faceta, bo został ojcem.

 We wtorek był Dzień Kobiet,  w Hiszpanii mało się go obchodzi, a szkoda, bo "maczyzm" w tym kraju ma się dobrze, aż za dobrze. 
Patrząc jednak z perspektywy bardziej globalnej płci pięknej w Europie żyje się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Owszem, wciąż zarabia dużo mniej od mężczyzn na tym samym stanowisku, poświęca przeciętnie 2 godziny więcej w ciągu dnia na prace domowe i opiekę nad dziećmi, ale jednak. Dostęp do nauki, służby zdrowia, antykoncepcji,  jako taka wolność decydowania o sobie, możliwość wyboru partnera,  miejsca pracy, zamieszkania itd. 

Rzeczy, które wydają się nam, Europejkom, tak oczywiste, dla wielu kobiet na świecie są nierealne. Na przykład to, że czytasz ten tekst- masz szczęście, bo po pierwsze umiesz czytasz, po drugie posługiwać się komputerem. Kiedy myślę sobie, gdzie nie chciałabym być kobietą, to pierwsze co mi przychodzi na myśl to Afganistan, potem Filipiny, Indie oraz kilka państw afrykańskich. W sumie dodałabym jeszcze Brazylię, Meksyk i Amerykę Środkową. Pomijam Koreę Północną, bo tam w ogóle nie chciałabym się urodzić pod żadną postacią.

 Szczególnie "bliskie" są mi kobiety z Afganistanu, bliskie, bo dużo o nich czytam i paranoja rozsadza mi głowę od środka. Jak to możliwe, że jest rok 1996 i do kraju wkraczają talibowie, aby zaprowadzić swoje porządki. Pierwszą rzeczą, którą robią są zmiany w telewizji, zwolnienie ładnych prezenterek, zatrudnienie brzydkich i starych, upolitycznienie wiadomości, programów, wszystkiego. Bzdura? Bzdura, ale od tego się zaczęło. Potem zakazy, tysiące zakazów, zakaz wychodzenia kobiecie z domu bez towarzystwa mężczyzny, co za tym idzie, zakaz jechania taksówką samej. Zakaz wesel, hucznej muzyki, filmowania, posiadania kamery, zakaz malowania paznokci, zakaz słuchania radia. Zakaz nauki dla kobiet, wszelkiego rodzaju nauki, nawet czytania, zakaz wykonywania zawodu kobietom lekarzom, zakaz pójścia do lekarza innego niż kobieta -kobietom. Masz gorączkę, zapalenie migdałków- nie możesz wziąć nawet głupiej aspiryny, bo nikt ci nie wypisze recepty, ponieważ jako kobieta nie możesz iść do lekarza niekobiety. 

Nie bez powodu, w Afganistanie, współczynnik śmiertelności wśród noworodków i młodych matek był i nadal jest jednym z najwyższych na świecie. Powołanie Komisji [sic!] do spraw promowania cnoty i zapobiegania występkom, która biła, kamieniowała i wieszała kobiety za nic. Zresztą nie tylko kobiety. Nie burka była największym problemem w tym kraju. Choć obowiązek noszenia burki, również wprowadzili talibowie, musiała być obowiązkowo niebieska, za białe burki, mogłaś być surowo ukarana, łącznie  z powieszeniem. Teoretycznie od 2003 r. talibowie nie rządzą już Afganistanem, jednak praktycznie nadal tam są i mają się dobrze. Nie kwiatów, a wolności życzyłabym afgańskim kobietom, dostępu do edukacji i  służby zdrowia.

Filipiny, rok 2000 któryś tam... jeden z najbardziej chrześcijańskich krajów w tym regionie, 14-letnie dziewczynki rodzą dzieci, które nigdy nie będą miały szansy na normalne życie, bo rodzą i umierają się w najgorszych slumsach. Ze slumsów nigdy się nie wydostaniesz, tam przyjdzie ci żyć, rozmnażać się i umierać. Kościół powtarza wciąż swoją śpiewkę o złu czynionym przez antykoncepcję. Niemniej jednak, gdy chcesz pigułkę wczesnoporonną, to najprędzej znajdziesz ją u księdza. 

Indie, tu z kolei przynależność do danej kasty predestynuje twój los. Jeśli urodziłaś się w najniższej kaście, to zostaniesz w niej na zawsze, nie zmieni tego nic. Możesz mieć też pecha i wcale się nie urodzić, bo w Indii istnieje aborcja wybiórcza, kiedy okazuje się, iż przyjdzie na świat dziewczynka, zawsze można się pozbyć problemu. W Indii brakuje kobiet. Selektywna aborcja zabija Indie, chciałoby się powiedzieć. 

Somalia, Gwinea, Dżibuti, Etiopia i wiele, wiele innych... komuś przyszło do głowy, że wycięcie łechtaczki zagwarantuje dziewictwo aż do ślubu i niezdradzanie męża. Na świecie żyje 130 mln obrzezanych kobiet, dziennie obrzezanych zostaje 6 tysięcy, czyli 2 mln kobiet rocznie. Pierwsze, co ci przyjdzie do głowy, to naiwna myśl: brak orgazmu. Obrzezane kobiety mają jednak większe zmartwienia, o ile w ogóle przeżyją ten barbarzyński zabieg, któremu daleko jest od europejskich, sterylnych standardów. To znaczy: odbywa się on często za pomocą jakiegokolwiek ostrego narzędzia napotkanego na drodze, np. kawałka szkła, lustra, tępego noża, starej żyletki. O ile to przetrwają i nie umrą od zakażenia, przeżywają piekło za każdym razem, gdy chcą oddać mocz, potem gdy mają miesiączkę, a potem, kiedy rodzą dzieci. Sprawę seksu przemilczę. 

I na koniec Turcja, XXI wiek, czy można zabić swoją córkę, bo splamiła honor? Można, zabójstwa rytualne wciąż istnieją na prowincji. Splamienie honoru to na przykład zadzwonienie do radia i wyznanie publicznie miłości swojemu chłopakowi. 

Ja, kobieta z Europy, nisko schylam głowę, zdejmuję swój kapelusz i składam hołd wszystkim innym, o których zapomniał Bóg i zapomniał świat. 



                                    

piątek, 26 lutego 2016

Św. Antoni zawsze cię ochroni!

Ojcze nasz, któryś jest w niebie. Nie, nie modlę się zbyt często, choć ktoś kiedyś powiedział, że modlitwa pomaga spełnić nasze pragnienia, wypowiadając głośno słowa, uświadamiamy sobie czego chcemy. Warto się zatem modlić, warto wiedzieć czego się chce i czego się nie chce...

Trzy tygodnie temu byliśmy w Sewilli i na ścianie jednego z budynków zauważyłam modlitwę-wierszyk do Św. Antoniego. Tak bardzo mi się spodobał, że przeczytałam go na głos kilka razy. Mówiąc szczerze opieprzyłam Antoniego za brak pracy oraz za beznadziejne oferty pracy. 
"-Proszę Cię o coś sensownego, żebym nie najgorzej zarabiała i nie musiała jeździć na koniec świata."
Śmiejąc się jak głupia, rozmawiałam sobie z Antkiem, tak szczerze i od serca jakbyśmy znali się od dziecka i wypili setki piw.
A potem, następnego dnia pojechałam do Estepy i znalazłam wisiorek z Maryją... Tak po prostu, pod kwitnącymi drzewami. 
"-Enrique, co to jest? Zobacz. 
-To twoje, znalazłaś, będzie cię chronić."
Jak dziwnie zabrzmiały te słowa z ust Enrique, człowieka, który do kościoła chodzi na śluby i pogrzeby...

Schowałam swoją maryjkę, jako dobry omen, wierząc, że przyniesie mi szczęście.
Następnego dnia dostałam propozycję pracy i lepszą pensję niż ostatnio.
Antku, Maryjko pozdrawiam i proszę o więcej.


piątek, 19 lutego 2016

tam, gdzie zawsze świeci słońce

Przeglądam swoje stare pliki i znajduję ten felieton, z czasów studenckich, kiedy to trzeba było pisać coś "na zaliczenie" na dziennikarstwie. I uśmiecham się sama do siebie, jakbym się naćpała. Śmieję się ze swojej naiwności. Słońce nie rozwiązuje wszystkich problemów. Ale żyć słodką nadzieją jest łatwiej niż gorzkim rozczarowaniem. 

Dónde siempre brilla el sol*

„Dzień dobry Pani, jak się Pani miewa? Trzeba jakoś przetrwać tę pogodę.”  - mówi na przystanku jedna kobieta do drugiej. Może sąsiadki, może koleżanki, zresztą bez różnicy. Obie ubrane w szare płaszcze i ciemne buty, jak większość ludzi o tej porze roku. Zastanawiam się nad dwoma rzeczami: co to znaczy, że trzeba przetrwać pogodę? Jakie jest lekarstwo na brak słońca i pluchę? Codziennie, od miesiąca, wyglądam przez okno w nadziei, że zobaczę chociaż jeden promień słońca, ale nic się nie zmienia. Szaro na ulicy, szaro na drzewach, szaro na niebie, życie w trumnie. 
Dlaczego słońce tak nie lubi naszego kraju? Drugą rzecz, nad którą się zastanawiam jest sposób, w jaki ubierają się ludzie, a właściwie dlaczego w tak ponurym okresie, jakim jest zima, sprzedaje się płaszcze, buty w ciemnych, smutnych kolorach? Jakby mało było szarości i burości? Mało kto się uśmiecha, wszyscy jacyś naburmuszeni i napuszeni, zresztą trudno się dziwić jak się żyje w świecie bez krztyny światła. 
Moje myśli w tym smutnym okresie wędrują daleko na południe, na Teneryfę, gdzie spędziłam wiele czasu. Wyobrażam sobie, co robią moi znajomi, czy wieje przyjemny wiatr od oceanu, czy  afrykański wiatr od pustyni, który sprawia, że robi się strasznie duszno i natychmiast po wyjściu spod prysznica pocisz się jak mysz. Zastanawiam się czy na mojej ulubionej plaży są wielkie dwumetrowe fale, które nie pozwalają, żeby wejść do wody czy jest odpływ i widać skały wulkaniczne. Czy dzieci bawią się przeskakując fale czy w sobotnie wieczory ludzie przyjeżdżają, żeby upijać się rumem i tańczyć w blasku księżyca, który w tej szerokości geograficznej wydaje się być ogromny. 
Ciekawe czy w autobusie, którym jeździłam do pracy czuć zapach olejku kokosowego, którym nacierały się ogromne, kolorowo ubrane kobiety z Senegalu. Czy Marokańczycy nadal zachowują się najgłośniej ze wszystkich, i czy w nocny ktoś włącza muzykę na cały autobus? Przypominam sobie o ogromnych, paskudnych karaluchach, które wyłaziły jakby spod ziemi kiedy tylko zaszło słońce. Kto by pomyślał, że będzie mi ich brakowało. 
Patrzę za okno, nie lata nawet mała muszka, a co dopiero karaluch. Nikt się nie śmieje, nie czuć olejku kokosowego, wiatr jeśli wieje, to tylko taki, który chciałby urwać głowę, powietrze nie pachnie oceanem tylko przedwiosenną ziemią, zgnilizną. Na drzewie nie rośnie ani jeden liść, na trawniku ani jedno źdźbło trawy. Wszyscy wyglądają tak samo,  widać tylko szarość i słychać pytanie:
„Dzień dobry, jak się Pani miewa?”




* ( hiszp.) gdzie zawsze świeci słońce

czwartek, 28 stycznia 2016

siesta w Hiszpanii, czyli jak tracić czas w ciągu dnia

Siesta, to nic innego jak parę godzin przerwy między obiadem , a popołudniowym powrotem do pracy. Krążą o niej legendy utwierdzające w przekonaniu, że Hiszpanie są leniwym narodem. Jednak nic bardziej mylnego. Mało kto pozwala sobie na sen w ciągu tych paru godzin. Przerwa trwa od 13.30 do 16.00 lub 17.00, niekiedy, na szczęście pracownika, od 14.00 do 15.00. Pierwotną ideą siesty było niepracowanie w godzinach największego skwaru. Ma to sens po pierwsze tylko latem oraz jak ktoś pracuje w tym samym miejscu, w którym mieszka. Miało to sens jak nie istniała klimatyzacja i w przypadku ludzi pracujących latem na zewnątrz, czyli budowlańców, kładących asfalt, ogrodników. Ale teraz? Ktoś, kto pracuje w biurze i nie wróci do domu na obiad? Co robisz przez te dwie godziny? Ano nic, zjesz, wypijesz kawę i wracasz do pracy, myśląc już o powrocie do domu. Jak ktoś ma trzy godziny przerwy może jeszcze iść na siłownię, bo zdąży. Ale dwie, to już nie wiadomo,co ze sobą zrobić. To nie jest tak, że się śpi w tej przerwie. W większości przypadków, to taka strata czasu. 

Hiszpanie są narodem, który najwięcej godzin spędza w pracy w Europie i jednocześnie produktywność jest jedna z najniższych. Chodzą najpóźniej spać i najpóźniej jedzą kolację. Kolację je się po 21.00, a idzie spać ok. 24.00. I nikt nie podaruje ci poranka, gdy o 7.00 dzwoni budzik. Do pracy wychodzi  się wcześniej, a wraca się przy dużym szczęściu o 18.00, jednak wiele firm pracuje do 20.00, a sklepy do 21.00. Jedynym plusem jest to, iż w wielu miejscach w piątek wychodzi się o 14.00-15.00. I chyba nigdzie indziej tak się nie czeka na weekend jak tu... 

Hiszpanie chodzą niewyspani. Dzieci chodzą niewyspane, dorośli chodzą niewyspani. Tak naprawdę z takimi godzinami pracy, kolacji, ciężko się wyspać. Pomijam już letnie, duszne noce, gdzie nie sposób zmrużyć oka. Inną kwestią jest czas, w tym kraju jest taka sama godzina jak w Polsce. Zamiast mieć czas taki jak Anglia, czy Portugalia. Zimą słońce wstaje po 8.30. Dopiero o 9.00 jest dzień. Możesz sobie nastawiać 3 budziki i tak ledwo zwleczesz się z łóżka, bo wstajesz w nocy. Nie świta, nie przejaśnia się, o 7.00 jest ciemno jak w grobie. 

Dzieci, które chodzą do szkoły też siedzą w niej do 13.00-14.00, a potem niejednokrotnie wracają jeszcze po południu. Tak jakby nie mogły o 13.00 zjeść kanapki, jak robi się w całej Europie. Poziom edukacji w Hiszpanii też pozostawia wiele do życzenia. Do najwyższych nie należy. A kto zaprowadzi i odprowadzi dzieci do szkoły, gdy rodzice pracują poza swoim miastem? Jeśli nie masz dziadka i babci, którzy pomogą, dzieci siedzą w szkole od 7.00 do 19.00. Jak mogą potem mieć siłę, żeby się uczyć? A gdzie czas na zabawę?

Wiele godzin poza domem, dużo godzin w pracy, mało z tego wynika. Dzień rozwleka się jak przedwczorajsze kluski. Więcej wydaje się na benzynę, jak ktoś chce wrócić do domu.  Dwa razy stoi się w korkach, dwa razy więcej stresu. A jak pracujesz daleko od miejsca zamieszkania, to w ogóle w domu tylko śpisz, marnując czas na pseudoodpoczynek między 14.00 a 16.00. Traci się wolny czas, żeby wrócić już do pracy tak naprawdę zmęczonym. Chyba wszyscy, którzy nie pochodzą stąd, przeklinają te zwyczaje. Kiedy to zreformują? Siesta to teraz w większości przypadków, jeden wielki mit. 

środa, 13 stycznia 2016

ból pożegnań

Och, jak bardzo lubimy oceniać innych. Ten jest taki, siaki i owaki. Ta jest za gruba, ta za chuda, ta głupia, ta puszczalska. On za dużo pali, on jest zdradzany, on zdradza. 

Jeden z moich przyjaciół wbrew rozsądkowi ożenił się z Ukrainką, wbrew rozsądkowi, bo prawie się nie znali. Choć poznali się na tyle dobrze, że zdążyli mieć dziecko. Wszyscy stukali się w głowę, odradzali. Nie żeń się, po co ci to. A on i tak zrobił, co chciał. Kobieta przez cały rok nie pojawiła się w Hiszpanii. Najpierw była w ciąży, potem nie mogła przylecieć ze względu na małe dziecko i brak papierów. Papiery i papiery. Taki był rzekomy powód tego, iż nie mogła przylecieć. W końcu, wraz z Nowym Rokiem pojawiła się, ona, córka i jej matka, czyli babcia. Sama nie mogłam uwierzyć, ale ucieszyłam się ze względu na mojego przyjaciela. Córka jest biała jak śnieg i oczy ma niebieskie jak majowe niebo. Znowu pojawiły się komentarze "życzliwych". To nie jego córka, wcale nie podobna, zbyt biała, za jasne oczy. Powinien zrobić testy DNA. Czemu ludzie tak bardzo muszą gadać, jeśli coś nie mieści się w ich schemacie myślenia... 

Poszłam przywitać się z babcią,matką i poznać córkę. Mała, śliczna jak z obrazka. Faktycznie niepodobna do ojca, ale niepodobna też do mamy. Za to cała babcia. 
Ku mojemu zaskoczeniu bez problemu dogaduję się z Ukrainkami. Rozumiemy się perfekcyjnie, więc rozmawiamy. Pani babcia, zadaje mi mnóstwo pytań, pytań świadczących o trosce matki o córkę. Przecież za chwilę pojedzie na Ukrainę i zostawi wnuczkę oraz córkę w obcym kraju. 
- A jak się żyje, czy jest praca, czy jest pomoc, ile lat tu mieszkam, czym się zajmuję. 
Zwykła rozmowa, bardziej szczera niż te, które odbyłam przez ostatnie parę tygodni. Widzę autentyczną, matczyną troskę w jej oczach. 
-Ale zawsze może Pani przylecieć i odwiedzić wnuczkę!- pocieszam ją.
-To nie takie proste, z Ukrainy ciężko jest wyjechać, nie chcą dać wizy.
Słucham tego i nie mogę uwierzyć, że wciąż coś takiego istnieje. Granice. Granice nie do pokonania z powodu jakiś durnych papierów. Matka nie może zobaczyć córki, bo komuś się to nie podoba. Żona nie może pojechać do męża, bo coś nie przypasowało jakiemuś urzędasowi. 
Robi mi się smutno, wyobrażam sobie siebie. Nie mogę zobaczyć matki, a matka nie może zobaczyć mnie, bo jakieś cholerne przepisy. Bo ktoś czuje się carem i mówi ludziom, co mogą, a czego nie.
-Kiedy Pani jedzie do domu?- pytam.
- W przyszły piątek. Będzie mi bardzo smutno. Będę płakała. Mam jeszcze jedną wnuczkę, ale ma już 23 lata, tej maleńkiej mi szkoda.
Nie musi już nic więcej dodawać. Przypomina mi się każde pożegnanie z mamą, jak wyjeżdżam z domu i wracam do Hiszpanii. 

Z czasem można przyzwyczaić się do wszystkiego. Do innego klimatu, do języka, do jedzenia, do ludzi, ale chyba nigdy nie da się pogodzić z tym, że osoba, którą najbardziej kochamy jest tak daleko. Że nikt cię nie ochrzani, że nie powie, że przytyłaś, nie pójdzie z tobą na głupie zakupy, nie napije się wina, nie popilnuje twoich dzieci, nie zaprosi cię na obiad, nie przyjdzie na obiad do ciebie. Jesteś, a zarazem cię nie ma...Mamo.